Sylwester w Tel Avivie, czyli jak pokonały nas karty


"Jerozolima się modli, Hajfa pracuje, a Tel Aviv- bawi"- tak mówią Izraelczycy o trzech największych miastach swojego kraju i.... chyba mają rację. Odwiedziłam wszystkie miejsca i zdecydowanie w Tel Avivie życie nocne kwitnie najbardziej.... chociaż nasz wieczór sylwestrowy właśnie tam znacząco odbiegł od standardowych wyobrażeń. Wszystko przez karty...

Ale od początku... Na poświąteczny urlop (po długich debatach- miało być miejsce: nowe dla nas, ciepłe i ciekawe) wybraliśmy Izrael. Przy wyborze pomógł też fakt, że bilety lotnicze z Polski można upolować już za 20-50 euro. Ponadto w Izraelu mieszka siostra Miguela, którą chcieliśmy odwiedzić. Potem- zupełnym przypadkiem- okazało się, że wakacje na Bliskim Wschodzie spędzają także Monika i Michał z Melbourne, nasi dobrzy znajomi z azjatyckiego tripa. Do ekipy dołączył jeszcze Jarek z Oslo i tym sposobem pięć osób- gotowych na wszystkie możliwe przygody, jakie mogą się przydarzyć- spotkało się w Tel Avivie :)

Mieszkamy w Bat Yam- sama nie wiem, czy to osobne miasteczko czy już dzielnica Tel Avivu. Do centrum godzina piechotą (o czym przekonamy się nazajutrz, bo szabat i komunikacja miejska nie funkcjonuje), ale spory odcinek biegnie promenadą wzdłuż wybrzeża, więc spacer jakoś się nie dłuży. Bat Yam jest opanowane przez imigrantów z obszaru byłego ZSRR- krótko mówiąc: rosyjski słychać wszędzie, restauracje i sklepy rosyjskie, dziewczyna, która otwierała nasz apartament, też z Rosji (i ni w ząb po angielsku). Do plaży mamy 10 minut marszu, grudniowa bryza nie zachęca do kąpieli, choć woda w Morzu Śródziemnym ciepła. 

To co mnie się podoba w Izraelu to różnorodność. Spacerując do centrum Tel Avivu wychodzimy z naszej rosyjskiej dzielnicy, mijamy dość hałaśliwą część arabską (gdzie warto jeść, bo smacznie i taniej) i wreszcie docieramy do starego portu w Jaffie- tu akurat pełno jest turystów i Izraelczyków z rodzinami cieszącymi się słonecznym dniem wolnym od pracy.
Obecnie Stara Jaffa to pięknie odrestaurowany zespół wąskich uliczek, ze skwerem z wieżą zegarową, fontannami i parkiem. Dawniej o ten najważniejszy port morski w regionie toczyło się wiele walk- Jaffę zdobywali m.in. władcy Imperium Osmańskiego, król Ryszard Lwie Serce na czele krucjaty czy Napoleon Bonaparte. Dzisiaj mieszczą się tu galerie sztuki, przytulne kafejki i restauracyjki. 

Z punktu widokowego w Abrasha Park podziwiać można niezwykłą panoramę miasta- Tel Aviv słynie z pięknych piaszczystych plaż, tutaj też należy wejść na jedyny w swoim rodzaju Most Życzeń- znajdują się na nim wyrzeźbione znaki zodiaku, wystarczy odnaleźć swój i- stojąc twarzą do morza- wypowiedzieć życzenie. Podobno się spełni :)

Odwiedzamy pobliski pchli targ w Jaffie, ale jakoś nie mamy weny na targowanie (Miguel mówi, że "musi być w nastroju"- negocjacje to istotna część zakupów, mają być przyjemnością i przynosić satysfakcję obu stronom- podjęliśmy rękawicę w Jerozolimie, gdy na targu wypatrzyliśmy moździerz do ucierania przypraw- ze 100 szekli udało się zejść do 30, w międzyczasie poznaliśmy historię życia sprzedawcy i jego rodziny). W Tel Avivie z pewnością warto odwiedzić Karmel Market- z tego co pamiętam ceny i wybór wszelkiego "mydła i powidła" były zachęcające. 

Pan z informacji turystycznej, zapytany, gdzie można zjeść dobre, lokalne jedzenie w przystępnej cenie, na początku polecił nam Sharona Market. Widząc nasze skrzywione miny- byliśmy tam wczoraj, ot taki Mercado de San Miguel z Madrytu, zabudowana przestrzeń z wieloma drogimi restauracjami, serwującymi różne kuchnie świata, komercja i pełno turystów- szybko zrozumiał, że nie o to nam chodzi. I tak trafiliśmy do irańskiej knajpki gdzieś niedaleko Levinsky Street (niestety nie pamiętam nazwy uliczki)... a właściwie to trafiliśmy do lokalu obok, bo pan z informacji też nie pamiętał dokładnie :) Widząc dwie restauracje obok siebie- wybraliśmy tę "bardziej lokalną"- plastikowe krzesła, pełno tubylców. Za 30 szekli (30 zł) zaserwowano nam ogromne szaszłyki z mięcha i warzyw, ryż, sałatki i zupę (czy raczej sos) z fasolą. Doskonały wybór- mimo, że to zupełnie inne miejsce niż nam polecono :)

Wyczerpani po dniu pełnym wrażeń doczłapaliśmy się jakoś do swojskiej Little Russia. Po czym okazało się, że to nie koniec przygód na dziś. Na stół w naszym małym mieszkanku trafiło UNO- gra karciana, którą nabyłam na Święta w celu zintegrowania rodziny z Miguelem (grać każdy lubi, nie trzeba dużo gadać, emocje zapewnione etc.). Ani się obejrzeliśmy, a na zegarze wybiła trzecia w nocy :)) UNO nie tylko wciąga, ale też wywołuje żywe dyskusje. Do dziś  się uśmiecham na wspomnienie Jarka i jego "Moim zdaniem... (i tu następowało wyjaśnienie nowej zasady, która- zdaniem Jarka- powinna być uwzględniona w grze). Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak śmiałam się do łez...

I to właśnie UNO wpłynęło na przebieg naszego wieczoru sylwestrowego. Nie mieliśmy żadnych wielkich planów, postanowiliśmy, że zostaniemy w Bat Yam, zjemy uroczystą kolację w jednej z nadmorskich restauracji, a potem...zobaczymy, gdzie nas fala poniesie. I być może tak by się wszystko potoczyło, gdybyśmy nie rozłożyli kart "na jedną partyjkę" :) Czas umknął niespodziewanie, w ferworze walki (i prób przeforsowania wciąż nowych zasad) nie zauważyliśmy, że zbliża się północ. Wyszliśmy czym prędzej na promenadę, ale oczywiście znalezienie wolnego stolika o tej porze graniczyło z cudem. Chcąc nie chcąc Nowy Rok przywitaliśmy na diabelsko wietrznej plaży, pijąc szampana i oglądając całe sześć fajerwerków wystrzelonych przez ochroniarzy jakiegoś rosyjskiego przyjęcia zamkniętego. I też było fajnie i oryginalnie :) A 1-szy stycznia był jednym z lepszych, jakie pamiętam- zero kaca i poczucia, że się straciło cały dzień. Łaziliśmy nieśpiesznie po zaułkach miasta, a wieczorem obowiązkowa karciana roz(g)rywka :)

Tel Aviv ma wiele do zaoferowania. My po prostu zwiedzaliśmy miasto na własną rękę, pokonując kolejne kilometry. Warto dopytać w informacji turystycznej o darmowe wycieczki z przewodnikiem (bo są takie) albo skorzystać z free walking tour. Tel Aviv to nie tylko plaże, promenada, Stara Jaffa, bulwar Rotschilda czy Bauhausen- imponujący zespół 4 tysięcy modernistycznych białych budynków tworzących jednolity układ urbanistyczny, jedna z głównych tutejszych atrakcji. Zajdźcie do Neve Tzevek- najstarszej dzielnicy miasta zamieszkanej głównie przez ortodoksyjnych Żydów. Spróbujcie shawarmy u Arabów. Nawet w szabat miasto cichnie tylko trochę. Mówią, że Tel Aviv to nie jest prawdziwy Izrael...być może. Ale ja myślę, że odrobina luzu jeszcze nikomu nie zaszkodziła :)


Abrasha Park- widok na skwer i wieżę zegarową

Zodiakalny Most Życzeń

Widok na miasto

Fontanna ze znakami zodiaku

Uliczki Starej Jaffy

Widok na Starą Jaffę od morza

Odkrywamy Jaffę

Graffiti w starym porcie

Dzień targowy

Zwiedzamy Tel Aviv

Restauracyjka "irańska"

Lokalne przysmaki za 30 szekli

Gry planszowe

Pchli targ w Jaffie

Bulwar Rotschilda

Komu omlet?

Dzień bez UNO- dzień stracony




Comments