Ja to mam szczęście!


Czy szczęście może się przytrafić? Czy raczej każdy z nas ma dokładnie ten sam limit i tylko od nas zależy, czy z niego skorzystamy i jak mocno w nie wierzymy? Ostatnio przydarzyło mi się coś takiego, co sprawiło, że zastanowiłam się nad moim- odnoszę wrażenie, że wciąż niewyczerpanym- limitem szczęścia. Wracałam z pracy późno w nocy i zasnęłam za kierownicą...

To tylko ułamek sekundy i nie mam pojęcia, jak to się stało, ale skręciłam z drogi. Była to dwupasmówka, więc z naprzeciwka nic nie jechało, ale przecież mogłam uderzyć w bandę czy wyprzedzający mnie samochód. Nie zapomnę tego uczucia szoku, kiedy się przebudziłam. "Cholerna idiotko, ty to masz szczęście"- pomyślałam. Drugą zastanawiającą myślą (bo nie przykładam wielkiej wagi do spraw wiary) było stwierdzenie, że ktoś tam na górze zdecydował, że jeszcze nie pora odchodzić z tego świata i to w taki głupi sposób :) Nie zamierzam się absolutnie nawracać po tym incydencie i nie zamierzam głosić filozofii "cieszmy się każdą chwilą i uprawiajmy hedonizm" (bo taką filozofię wyznaję już od jakiegoś czasu)- ale przyznam, że troszkę przeszły mnie ciarki. Jak to możliwe, że tyle rzeczy mi się udaje?

Najlepszym przykładem jest moje życie w Norwegii. Kiedy tu przyjechałam w czerwcu, nie miałam pojęcia, gdzie będę pracować, mieszkać, kogo poznam. Na początku fantastycznie pomogli mi znajomi w Kristiansand, dzięki nim się zaaklimatyzowałam, zarobiłam pierwsze pieniądze (ach, te malowanie domków!). A potem znów wrodzone chyba szczęście dało znać o sobie. Miałam dojechać do Oslo na poniedziałkowe interview w mojej obecnej firmie. Sprawdziłam ceny biletu autobusowego i na pociąg... i bez mrugnięcia okiem zdecydowałam się dotrzeć do stolicy autostopem :) 

Piękna, słoneczna niedziela, mam masę czasu, na pewno się uda. Faktycznie, udało się- był to najszybciej złapany kierowca w mojej historii podróżowania na gapę :)) Po minucie stania na poboczu już mknęłam w stronę Oslo z trzema studentami wracającymi z weekendu. Wysadzili mnie w połowie trasy. Usiadłam na poboczu, bez pośpiechu zjadłam jabłko, poopalałam się chwilę i dopiero po chwili ponownie wyciągnęłam kciuka do góry. Zawsze dziwią mnie takie drobiazgi- gdyby to było pół minuty później, albo gdybym od razu łapała następnego kierowcę- nie spotkałabym tych dwóch sympatycznych panów, którzy zatrzymali się właśnie w tym momencie. Dag i Jan, kumple jeszcze ze szkoły, wracali z golfowej wycieczki i postanowili umilić sobie podróż towarzystwem autostopowiczki z plecakiem. Rozmawiało się świetnie- do tego stopnia, że Dag, słysząc, że nie do końca wiem, gdzie się zatrzymam w Oslo, zaproponował pokój swojego syna, który w lipcu miał wyjechać do Australii na studia. 

Wymieniliśmy się numerami i po pierwszym intensywnym miesiącu- dostałam pracę, kupiłam rower, znalazłam tymczasowe mieszkanie za cenę prasowania koszul (czyli free :) u Rosjanina Denisa z couchsurfingu, menedżera Lukoil, który każdy weekend spędzał poza Oslo i był generalnie mega wyluzowany- przeprowadziłam się na Fornebu do mojej nowej rodzinki. Nie mogłam lepiej trafić :) Już po jednym dniu czułam się jak u siebie. Mieszkam z Sofie- 19-letnią córką i jej tatą, Oscar w Australii, a była żona Linda wpada czasem na herbatę (rozwód po norwesku, czyli w zgodzie). Świetni ludzie! Rozmawiamy po angielsku, choć proszę ich o chociaż kilka norweskich słówek od czasu do czasu. Oglądamy seriale, gotujemy, ja piekę ciasta- nawet podoba mi się taka odmiana po roku podróży i życia na walizkach. Z Dagiem rozmawiamy o wszystkim- sytuacji społecznej w Norwegii, teorii parkowania (jak stanąć w zatoczce?? Wciąż tego nie umiem) i co obiecała Madonna w zamian za niegłosowanie na D.Trumpa :) Sofie- inteligentna, lekko imprezowa nastolatka- jest naszym ekspertem od mody i makijażu :) Może kiedyś ją nauczę, jak się robi naleśniki :) 

Mieszkanie u nich to jak workaway (taka idea, którą planowałam zrealizować wcześniej w podróży- zakwaterowanie w zamian za pomoc w domu, gotowanie, sprzątanie itp.), ale w cudownym wydaniu, bo już jesteśmy przyjaciółmi. Ponadto- nie ma co ukrywać- świetnie to wpływa na mój budżet, na wiosnę będę gotowa, a pomysł, który przyszedł mi do głowy drugiego dnia w Oslo- spełni się (tajemnicę zdradzę za kilka miesięcy). Jak to nazwać, jeśli nie ogromnym fartem? 

Oczywiście, znajdą się tacy, którzy powiedzą, że mogłabym mieć większe powodzenie. Mogłabym być tą szczęściarą, która dostała odprawę w poprzedniej firmie i nie musiała się martwić o finanse na wyprawę. Mogłabym poznać w podróży miłość mojego życia o podobnych zainteresowaniach i przemierzać glob razem. Mogłabym nie skręcić kolana w młodości i dziś grać profesjonalnie w siatkówkę. Ale... ja i tak uważam się za szczęściarę. Z każdej sytuacji wyciągnęłam korzyści, poza tym zawsze mogło być...gorzej. Spełniło się moje marzenie, wyjechałam na rok do Azji, poznałam niesamowitych ludzi. Miłość jeszcze się znajdzie, a w siatkę i tak gram. 

Miguel twierdzi, że szczęście przydarza się optymistom, Dag- że tym, którzy mają odwagę po nie sięgnąć. Może to jest właśnie recepta na sukces- wierzyć ludziom i nie bać się świata? Wielu ludzi ostrzega mnie, że się kiedyś przejadę na tej mojej naiwności. Ale ja po prostu wolę myśleć, że, to co mnie otacza, jest przyjazne i dobre. Tak jest lepiej.. i to działa!

PS. Żeby nie było tak różowo napiszę też, że ostatnio dostałam mandat. Za parkowanie! Najlepsze jest to, że stałam w tym miejscu wielokrotnie, a kara pojawiła się tylko raz :) Przypadek...czy znów szczęście ;)? Nawet nie rozpaczałam- uznałam, że w pełni na niego zasłużyłam (za moje wcześniejsze piractwa drogowe). 

PS2. Wspominałam już, że mam szczęście :))? Za 2 tygodnie będę mogła odhaczyć jeden punkt z mojej listy marzeń. O czym niebawem.... Life is beautiful!


 Rządzę w kuchni!

Domowa wiśniówka od Mamy :)







Comments

  1. Pisałam Ci o racjonalizacji? To jest taki psychologiczny termin dotyczący tego, że ludzie (chyba, żeby nie zwariować;-)) tłumaczą sobie różne wpadki,kłopoty i potknięcia tym, że w zasadzie i tak wyszło na dobre, że dzięki temu stało się to i to. Niektórzy mają większą umiejętność a inni mniejszą aby racjonalizować to co ich spotyka. Ty osiągnęłaś chyba poziom master i o to chodzi. Ja też staram się tak żyć. Bo i po co płakać nad rozlanym mlekiem? I z drugiej strony faktycznie jak mamy jakieś plany i wizje, które nas pozytywnie nakręcają to nie ma mocnych, żeby nam się nie udało;-)

    ReplyDelete
  2. Aaa wiec jest nawet fachowy termin na nieuleczalny optymizm ;))?
    Pozdrawiam Majeczka!

    ReplyDelete

Post a Comment