Wilson Prom i Koziosko..tfu!..Kościuszko! Jesienne wędrówki




Czas pędzi niesłychanie w Australii...A co gorsze- wieczne przebywanie w drodze, kempingowe życie i ta cudowna swoboda rozleniwiają... Ogarnęła mnie chwilowa niemoc twórcza, blog leży odłogiem... a dzieje się co niemiara :) 

Pokonałam już następne ponad tysiąc kilometrów. Do naszej ekipy (ja, Francuz i Kolumbijczyk) dołączył Miguel i Marcel- Niemiec poznany w Melbourne. Jedziemy razem do Sydney- a co zapamiętam z tej trasy? Deszcz, deszcz, deszcz! Podróż do najsłynniejszego chyba australijskiego miasta zajęła nam 10 dni, z czego 11 było deszczowych ;)  Przesadzam oczywiście,  zdarzyło się trochę słońca, ale nie miałam pojęcia, że ten kraj może być jednocześnie tak zimny i ponury. Nic dziwnego, właśnie zaczęła się jesień, ale jakoś ciężko przywyknąć. No i sprawy się trochę komplikują, kiedy non stop pada. Bardzo chcieliśmy zrobić trekking w Wilson Promontory National Park- pięknym półwyspie polecanym przez naszych znajomych. Najlepiej obejść go w całości - jedna pętla liczy 36 km, druga ponad 40. A to oznacza nocleg w terenie. Po dwudniowym oczekiwaniu, aż przestanie siąpić z nieba (i po dwóch nielegalnych noclegach na dziko, wciąż przeganiani przez strażnika parku- obyło się bez mandatu, bo nie rozpaliliśmy ognia)- przepakowaliśmy plecaki, zabraliśmy namioty i trochę prowiantu... i w drogę!  Park jest przepiękny i różnorodny. Pierwszego dnia przeszliśmy tylko 12 km do Little Waterloo Bay- naszego miejsca biwakowego, które trzeba zarezerwować wcześniej w punkcie informacji turystycznej  (to jedyny raz w Australii, kiedy zapłaciłam za nocleg). "Pole namiotowe" to po prostu kilka polanek w lesie, prosta toaleta i woda ze strumyka. Ognisko niedozwolone, ale ponieważ nasz obóz rozbiliśmy praktycznie na plaży, otoczeni rzeką i oceanem- uznaliśmy, że nie spowodujemy pożaru buszu. I mogliśmy upiec jabłka na patyku (mamy chyba 10 kg w aucie, był już kompot, naleśniki, kończą się pomysły, co można z nimi zrobić:). Jest bardzo zimno wieczorem, ogień to dobry pomysł. Jutro czeka nas dłuższa wędrówka - 24 km powrotu do Tidal River. Szlak bardziej urozmaicony- wąska ścieżka przez las deszczowy, po nabrzeżnych skałach, trzeba pokonać rzekę w bród  (zbyt leniwi, żeby zdjąć buty- zbudowaliśmy most). Zjadamy resztki prowiantu- makaron na zimno też smakuje wyśmienicie :) Popołudniu wymęczeni, ale usatysfakcjonowani wracamy do auta-  Marcel też dał radę (to jego pierwszy trekking). Wilson Prom- koniecznie warto odwiedzić! 

Praktycznie

Wstęp do Parku bezpłatny 
Informacja turystyczna w Tidal River- tu dostaniesz mapę,  zarezerwujesz nocleg, jest prysznic, pralnia, grill itp.
Nocleg w jednym z obozowisk na szlaku- tzw. permit 12.80 $/osobę. Musisz mieć swój namiot i wodę pitną. Nikt nie sprawdzał pozwolenia, więc pewnie da się kempingować na dziko. Bardziej chodzi o to, żeby zaparkować bezpiecznie auto na całą noc- z biletem za szybą nie ma problemu. 
Można też przenocować na kempingu w Tidal River- 58 $ za pole namiotowe. 

Widok z Mt Oberon

Ekipa na szlaku

Czasem trzeba przejść się po plaży 

Piękne zatoczki Wilson Prom

Gdzie ugotować kolację, gdy wieje i pada? W toalecie!


Szybki rzut oka na mapę i już wiemy, że czeka nas kolejny trekking. Będziemy przejeżdżać przez Góry Wododziałowe, gdzie znajduje się najwyższy szczyt Australii. Jestem jedyną osobą w naszej ekipie, która potrafi prawidłowo wymówić jego nazwę  :) Góra Kościuszki 2228 m npm- miły polski akcent na Antypodach, który zawdzięczamy podróżnikowi Pawłowi Strzeleckiemu (pierwszy zdobywca szczytu). Australijczycy nie mają szans z polskim "ś", ich wersja to Koziosko :) Pasmo Gór Śnieżnych, gdzie się wybieramy, to jedno z nielicznych miejsc w kraju Down Under, gdzie można zimą poszusować na stoku. Rozbijamy obóz nad jeziorem w Jindabyne- jak ja uwielbiam aplikację WikiCamp za takie miejscówki! I nasz samochód, który zawiezie nas wszędzie. Do brzegu jeziora prowadzi bardzo stromy zjazd (tylko 4x4). Nie ma tu nikogo, a jesteśmy prawie w centrun miasteczka! Znajdujemy kajak, możemy łowić i pływać, rozpalamy ognisko, jest pieczony camembert i ziemniaki. Kolejnego dnia lodowata pobudka o 6 rano- Marcel zostaje w obozie, chyba ma dość wędrówek, a my jedziemy 40 km do Charlotte Pass, skąd zaczyna się trasa. Góry wyglądają jak nasze Bieszczady! Droga na szczyt jest banalnie prosta i nawet odrobinę nudna. Mijamy Seaman's Hut-  malutką chatkę, gdzie można odpocząć, ugotować wrzątek na kuchni, a w wyjątkowych przypadkach nawet przenocować. Schronisko zostało ufundowane przez rodzinę Laurie Seaman'a- narciarza, który zginął tu w 1928 r. w czasie burzy śnieżnej. Po trzech godzinach powolnego marszu docieramy na szczyt- Malou i Jaime są dawno przed nami. Wspólne zdjęcie, czas na przekąskę i zbiegamy na dół. Warto obrać inny szlak powrotny- przez Main Range Track- tu dopiero robi się ciekawie! Ścieżka wiedzie zboczem, krajobraz szkocko- irlandzki. Chłopaki tradycyjnie kąpią się w strumieniu, pogoda wreszcie dopisała.  Pętla zajęła tylko 6 godzin, trasa nie jest wymagająca, ale jesteśmy troszkę zmęczeni. Wracamy do naszego obozowiska, gdzie z utęsknieniem czeka Marcel. Dla niego to także był dzień pełen wrażeń - samemu w obozie, to jego pierwsza kempingowa wyprawa i wszystko jest best ever! Pozytywna postać :)

Praktycznie
Wstęp do Parku Narodowego - 17 $ za auto/24 h
Trasa liczy 18 km- powrót tą samą drogą- lub 23 km- powrót przez Main Range (super widoki, polecam)

Nad jeziorem Jindabyne

Mglisty poranek

Zajadamy się Timtam- czekoladowy przysmak!

 Na szczycie Mt Kościuszko


Trochę jak w Irlandii -Main Range Track


Kolejny roadtrip za mną. Dotarłam do Sydney- kocham to miasto! Ale nie zabawię tu długo.... busz wzywa :) Póki co cieszę się urokami cywilizacji i miejskiego życia. Żegnam się też z przyjaciółmi - nie zobaczę ich przez dłuższy czas. I to jest smutne- coś się kończy....
I coś zaczyna....



Comments

  1. "- Jak to jest, panie Jaskier? Czy coś się zaczyna, czy coś się kończy?
    - Nie wiem. Ale jeśli ja tego nie wiem, to nikt tego nie wie. Wniosek: nic nigdy się nie kończy i nic się nie zaczyna."
    A.Sapkowski "Coś się kończy, coś się zaczyna"

    ReplyDelete
  2. Kochana Renatko, wszystkiego co najlepsze w dniu urodzin, wspaniałych przygód, cudownych ludzi i wracaj cała i zdrowa. Pisz więcej na blogu, bo super się czyta ( prawie jakbym była z Tobą).Pozdrowienia od ,,Kwiatków". Ciocia Grażynka.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję bardzo! Miło mieć stałych czytelników :) wiem że sie obijam ostatnio z blogiem, ale postaram sie nadrobic jak najszybciej :) pozdrawiam!!!

      Delete
  3. Reniu, trochę po czasie, ale wszystkiego naj, naj.... . Jeszcze piękniejszych przeżyć i widoków, spełnienia tego o czym marzysz oraz samych szczęśliwych powrotów. Przesyłamy serdeczne uściski.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję bardzo!!! Super mialam urodziny- jak i cały rok zresztą :) pozdrawiam Ewcia, do zobaczenia....

      Delete
  4. Ciekawe informacje na temat Góry Kościuszko
    Zapraszam na stronę mtkosciuszko.org.au. Znajdziesz tam sporo materiałów źródłowych po polsku i angielsku związanych ze zdobyciem Góry Kościuszki najwyższego szczytu Australii, jak również z jego zdobywcą Pawłem Edmundem de Strzeleckim.
    Sprawdź też tekstową mapę strony - spis wszystkich podstron w serwisie

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję za informacje :) może przydadzą się, kiedy znów tam pojadę!

      Delete

Post a Comment