Urocze Sydney, czyli jak wciągnęło mnie miasto!


Są takie miasta, które wysyłają pozytywne wibracje. Do których chce się wracać. Gdzie chciałoby się pomieszkać przez chwilę. Miasta z duszą. .. Do moich ulubionych dodaję Sydney! 

Zanim jednak o urokach jednej z najbardziej rozpoznawalnych metropolii na świecie - kilka słów, jak przetrwać w tej miejskiej dżungli. W buszu jest łatwo - możesz rozbić namiot praktycznie wszędzie, a twoim jedynym zmartwieniem są komary, woda i drewno na ognisko. Życie backpackera w mieście to zupełnie inna bajka,  zwłaszcza przy ograniczonym budżecie. Musisz znaleźć miejsce na nocleg (najlepiej na plaży- są toalety, bezpłatne parkingi... no i ten widok oceanu o poranku albo przy pełni księżyca...), zaparkować gdzieś auto w mieście, tak by nie dostać mandatu (nie udało się niestety...), przetrwać codzienny zimny prysznic na dworze (bo łazienki są zamykane na noc i pozostaje tylko plażowy natrysk).... Do tego wszelkiego rodzaju pokusy- centra handlowe, restauracje, kino, kawiarenki, puby- za którymi chyba się trochę stęskniłam i które potrafią ogołocić portfel do ostatniego dolara :) A niech tam- raz się żyje i czasami trzeba po prostu zaszaleć! Idziemy w miasto!

Moje miejsca w Sydney

Clovelly Beach
Tu się zatrzymujemy na nocleg- ciekawa plaża, świetna  nadmorska ścieżka dla biegaczy, skały i trochę piaszczystego do pogrania w siatkówkę. Nic więcej do relaksu nie potrzeba. Do miasta jakieś 30 minut autobusem. Któregoś dnia wybieram się na lekcję brazylijskiego forro (fantastyczny taniec- zobaczyłam ogłoszenie na CS, darmowe warsztaty- a mnie strasznie tego brakuje....), a Malou w tym czasie znajduje na ulicy rower :) Trochę mały i różowy, ale da się jeździć. Jeden już mamy, teraz możemy razem pedałować do centrum (ja na normalnym, Francuz na różowym :). 
Po kilku dniach spędzonych w tym miejscu i jednej nieprzyjemnej dyskusji z nadgorliwym obywatelem ("Wiecie, że nie można tu nocować??? Dzwonię do straży miejskiej!") zmieniliśmy plażę. Dzięki temu odkryliśmy uroczą Malabar Beach- mniejszą, sympatyczniejszą i zdecydowanie bezpieczniejszą na nocleg. Tylko pływać nie można było, przeprowadzali jakieś doświadczenia. Wkrótce dołączył do nas Marcel, Niemiec z poprzedniego roadtripu. Słabo mówi po angielsku, pomogliśmy mu w zakupie auta- własny samochód to najlepsza droga na tanią Australię. Teraz mamy sąsiada na parkingu :)

Lentils as Anything
Świetny pomysł na restaurację. Serwują pyszne wegetariańskie dania i nie dostaniesz tu rachunku. Płacisz wrzucając pieniądze do skrzynki - tyle,  ile uważasz za stosowne. Pracują tu wolontariusze z całego świata, co oznacza zawsze uśmiechniętą i oryginalną załogę. Byliśmy w Lentils w Melbourne- wiedzieliśmy, że kolejne jest w Sydney i że trzeba tu przyjechać. Warto!

Opera 
Kto nie kojarzy jednej z najbardziej charakterystycznych budowli na świecie? Ponoć Jorn Utzon- duński architekt, którego projekt zwyciężył w konkursie- zainspirował się... ćwiartkami pomarańczy. Stąd słynny kształt dachu opery.  Obowiązkowy punkt programu w Sydney. Mnie się podoba z każdej strony i o każdej porze dnia. Raz- jadąc autem do miasta- zupełnie przypadkowo przekroczyliśmy rzekę (jestem kiepskim nawigatorem, a mój GPS stroi fochy)- ale dzięki tej pomyłce ujrzeliśmy operę z przeciwległego brzegu. Piękna! Ogromne wrażenie wywiera także  Harbour Bridge- kolejny symbol Sydney. Za jedyne 300 $ możesz przespacerować się po jego krawędzi- nam wystarczył widok z dołu  :) Warto wpaść na drinka do słynnego  Opera Bar- albo powędrować ze swoją butelką wina na wzgórze tuż przed gmachem. Nikt się nie przyczepi, a jakoś przyjemniej. Opera przyciąga jak magnes- prawie każde spotkanie jakie mieliśmy- odbywało się tutaj lub w pobliżu. 

Bondi Beach
Najsłynniejszą plażę Sydney zobaczyć trzeba- ale moim zdaniem to nic szczególnego. Byłam, przeszłam się deptakiem w tłumie turystów i tyle. O wiele bardziej podobały nam się uliczki od plaży- z małymi przytulnymi restauracjami i knajpkami. W jednej z nich zjedliśmy wielkanocne śniadanie - po francusku. Sery, wędliny, chleb i wino. Mniam!

Hyde Park i Ogród Botaniczny
Sydney jest zielone! W porze lunchu trawniki zmieniają się w pikniki, biznesmani, rodziny z dziećmi, studenci i turyści- każdy wygrzewa się w popołudniowym słońcu. Prawdopodobnie picie alkoholu w miejscach publicznych jest zabronione, ale jakoś nikt nie zwrócił nam uwagi. Lubię ten luz. Wielu ludzi uprawia tu sport- biegi, kickboxing, joga... Taka zielona oaza w centrum, gdzie można odetchnąć od miejskiego zgiełku.

Chinatown
Yuuuupi!! Namiastka Azji! Wąska uliczka z chińskimi lampionami, wielkie centrum handlowe (kupisz tu mydło i powidło, albo fajne australijskie pamiątki), food court- hot pot, smażony ryż i pałeczki. Do prawdziwych Chin daleko, ale trzeba lubić co jest. A na deser pyszne ciasteczka z kremem! 

I masa innych miejsc, na które natknęłam się przypadkiem. Świetny ciucholand z ubraniami za grosze, kino pod gołym niebem, luksusowy bar na tarasie  z widokiem na operę. Tydzień to za mało,  żeby odkryć Sydney. Tylu rzeczy jeszcze nie zrobiłam. Nie popłynęłam promem do Manly. Nie zwiedziłam zoo. Nie wybrałam się DO opery. Następnym razem... :)

Clovelly Beach- codzienny poranny widok

Najlepsze miejsce na lunch w Sydney...


...kolacja na Bondi Beach...

...a czasami piknik w parku

Sydney o zmierzchu

1st roadtrip reunion- spotkaliśmy Matteo 

Wędrując ulicami Sydney


Lubię to miasto!



Comments