Fraser Island, czyli pięciu wariatów z napędem na cztery koła


"Chcesz poprowadzić?"- pyta Malou. Nie wiem, czy potrafię, ale...odpowiedź brzmi : "Jasne!". W końcu nie codziennie trafia się okazja mknąć po plaży samochodem terenowym. Ograniczenie do 80 km/h, zasady drogowe jak na zwykłej autostradzie, a i tak wszyscy wychyleni przez okno lub na dachu.... Jesteśmy na Fraser Island- największej piaskowej wyspie na świecie.

To istny raj dla wielbicieli samochodów z napędem na 4 koła. Zresztą tylko takie pojazdy mają prawo wstępu. O ile na plaży prowadzi się całkiem prosto- piach ubity, droga szeroka, tylko na przypływy trzeba uważać- wysoki poziom wody blokuje dostęp do niektórych odcinków-  to trasa w lesie należy do kategorii "Nieważne jak duże masz doświadczenie i tak możesz utknąć" :). Ekspertami nie jesteśmy, a w naszym samochodziku co chwilę coś stukało i pukało- ale udało się! Nawet po deszczu! Ale po kolei...



Szybki przegląd techniczny przed wyjazdem

Dojeżdżamy do Rainbow Beach- jednej z dwóch przystani, skąd kursują promy na wyspę. Jak to w Australii - wszystko pięknie zorganizowane. Nie jest jednak tanio dostać się do off-roadowego nieba. Wykupujemy pozwolenie na prowadzenie samochodu (!) i bilety na prom- razem 167 dolarów. Powinniśmy jeszcze zarezerwować nocleg na którymś z kempingów- Fraser Island to park narodowy i nie wszędzie można nocować - ale ponieważ nie wiemy, gdzie dziś dojedziemy- nie robimy rezerwacji.  Pani z okienka informuje nas, że w każdej chwili możemy zadzwonić z wyspy. Hmmm... mieliśmy szczery zamiar, ale... nie było zasięgu w głębi lasu :) W ten sposób spędzamy dwie noce za free. Na szczęście nikt tego nie sprawdził. 

Przeprawa promowa trwa tylko 15 minut. Wyjechaliśmy późno, więc do brzegu dobijamy godzinę przed zmrokiem. Na początku szaleństwo na plaży - ścigamy się z wiatrem! Autko skacze po wertepach i wydmach. Dostaję stery na chwilę, a załoga wystaje przez okno- największa atrakcja to małe strumyki, przez które przejeżdżamy z całym impetem.  Wszyscy mokrzy, ale szczęśliwi. Postanawiamy przenocować nad jeziorem Boomanjin. Nie ma żywej duszy. Woda ma specyficzny kolor, a liście nabrzeżnych drzew pachną niesamowicie, gdy rozetrzeć je w palcach. To jezioro herbaciane! Zero wiatru, różowe niebo, miedziana tafla- pływaliście kiedyś w takim miejscu? Niezapomniane wrażenie! 


Szalona przejażdżka!

Moje małpki drzewne :)

Herbaciane jezioro Boomanjin

Nad ranem pojawia się pierwszy turysta, żeby zwiedzić jezioro.  Pięć minut po jego odjeździe odkrywamy smutną prawdę- padła bateria w samochodzie! Nie wiemy, kiedy przyjedzie ktoś następny. Wtaczamy autko na drogę - tam zaczyna się niewielkie nachylenie - może uda się popchać i rozpędzić do pożądanej prędkości? Niestety, wysiłki idą na marne. Galopujemy zziajani kilkaset metrów po piachu, a silnik nawet nie drgnie. Zostawiamy kartkę z prośbą o pomoc i wracamy do obozowiska. Nie trzeba czekać długo na szczęście... kwadrans potem uśmiechnięci Ozzies użyczają nam swojej mocy :) Można jechać dalej! 

Pomocy!

Co byśmy zrobili bez uczynnych Australijczyków?

Fraser Island nie jest duża,  ma około 100 km długości, ale przed zwiedzeniem północnej części powstrzymują nas burzowe chmury i widok ulewy w oddali. Dojeżdżamy wschodnim wybrzeżem tylko do połowy wyspy, fotografujemy piękny wrak statku na plaży i wracamy czym prędzej w stronę słońca. Malou korzysta z wiatru- jest chyba pierwszą osobą, która próbuje tu kitesurfingu. Nie powinno wchodzić się do wody- nawet nie chodzi o rekiny (choć one też potrafią zepsuć kąpiel), bardziej o malutkie niebieskie meduzy, które wprawdzie cię nie zabiją, ale mogą skutecznie uprzykrzyć życie. Nie ryzykujemy. Przychodzi pora na mnie- uczę się sterować latawcem na lądzie. Fajna zabawa, chcę więcej! 

Pierwsza lekcja kitesurfingu

Wrak statku na Fraser Island

Happy Valley


Wyspę zamieszkuje liczna populacja psów dingo...

...i innych dzikich stworzeń

Po ciężkiej nocy (znów lało!) postanawiamy ostatnie chwile na wyspie spędzić wokół jeziora McKenzie, które jest jednym z najczystszych jezior na świecie. Nawet kolejna burza nie przeszkadza nam w pluskaniu i wodnej siatkówce. Poza tym w wodzie cieplej- siedzimy tam chyba 2 godziny... Dla ambitnych turystów jest ciekawy szlak do przejścia, właściwie całe południe wyspy to trekkingowa mekka. Gdyby tylko mieć więcej czasu...
Wyspę zamieszkuje liczna fauna australijska- w końcu zobaczyłam psy dingo! To jedne z ostatnich genetycznie czystych przedstawicieli tego gatunku. Obowiązuje całkowity zakaz karmienia i zbliżania się do nich, nawet pikniki nad jeziorem są zabronione, a niektóre kempingi otoczone są płotem dla ochrony. Dingo nie drażnione nie są  niebezpieczne. "Do not feed dingo" rzuca się tu w oczy najczęściej. Oczywiście, wierzymy Australijczykom- choć trzeba pamiętać, że oni mają lekkiego bzika na punkcie bezpieczeństwa  (raz, wracając z plaży, nie mogłam wejść do restauracji boso, bo "na podłodze może być szkło"). W każdym razie dingo obserwowaliśmy z bezpiecznej odległości w aucie. 

48 godzin na wyspie zleciały w mgnieniu oka. Przeżyliśmy tam mnóstwo cudowności, kąpiele w krystalicznych czy herbacianych jeziorach, wyboiste drogi i rzęsiste ulewy. Spotkaliśmy przemiłych ludzi i mieliśmy masę frajdy w naszym samochodziku. Fraser Island była dla nas jak weekendowy wypad, krótka przerwa od roadtripowej codzienności. Totalnie warto!

Praktycznie

Pozwolenie na kierowanie pojazdem- 47$
Bilet na prom w obie strony- 120$ za auto (powrót z innego portu 60 $ extra)
Nocleg na kempingu- 6$ za noc za osobę 

Wszystkie te rzeczy można załatwić w biurze informacji przy wjeździe do Rainbow Beach. 
Promy kursują co 20 minut, ostatni odpływa o godz. 17
Trzeba mieć minimalne przynajmniej pojęcie o kierowaniu samochodem terenowym. Niektóre szlaki są bardzo wymagające i łatwo się zakopać. W biurze dostaniemy broszurę z czasem i wysokością przypływu. 

Krystalicznie czyste jezioro McKenzie w deszczu

Śniadanie nad jeziorem

Leśne dróżki


Taka ekipa jest tylko jedna!

Comments

  1. Najpierw Olchon troche mistyczny.
    Teraz Fraser mocno fantastyczny.
    Wydaja sie byc tak odmienne a ja kazda zamknalbym w ksiazce i postawil na tej samej polce.
    "...Łączy je w głębiach niewidoczny korzeń,
    Którym na trwałe w sedno bytu wbite;
    Tam, gdzie rozsądek – rozpaczą i grozą,
    Nadzieja – szaleństwem, szaleństwo – zachwytem."
    J.Kaczmarski "Dwie skały" - inspirowane australijskim krajobrazem w rzeczy samej ;-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Racja... to bedzie chyba kolejne z moich ulubionych miejsc.... Wyspy mają coś w sobie...

      Delete
  2. Australia super, najbardziej mi sie podoba to wesole,brodate towarzystwo :))))))))) Sciskam :*

    ReplyDelete
  3. Mnie też!!! Zmieniłam zdanie na temat bród; )

    ReplyDelete
  4. A te psy dingo niegroźne?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nam nic nie zrobily... nie uciekaja na widok czlowieka i wygladaja sympatycznie choc pelno ostrzezen na wyspie. Nie zaczepiane nie atakuja. Ale jednak drapiezniki- lepiej byc ostroznym.

      Delete

Post a Comment