Jak latać to tylko w Pokharze!


W życiu ważne są przyjemności. Nawet te drobne. Świeży sok z pomarańczy rano, ciasto, które się w końcu upiekło, dobra książka, wiadomość na ekranie od dawno nie widzianego znajomego. Sztuką jest cieszyć się właśnie z takich drobiazgów i umieć je sobie fundować. Teraz przyszła pora na moje- zasłużone i wyczekiwane- radości z życia ;)
Jakiś czas temu usłyszałam o boot campach w Tajlandii- zamożni Europejczycy i Amerykanie przyjeżdżają do tego tropikalnego raju, by w pocie czoła gubić zbędne kilogramy. Poranny jogging z workiem kokosów na plecach, zabiegi odchudzające, specjalna dieta i zero alkoholu. A to wszystko za jedyne 1000 euro tygodniowo ;) M. stwierdził, że możemy się głodzić za znacznie mniej i tak narodził się pomysł naszego prywatnego boot campu "Trzy tygodnie trekkingu bez piwa" :) W podjęciu tej dramatycznej decyzji znacznie pomógł fakt, że nie powinno się pić alkoholu na wysokościach, a ceny złocistego trunku w schronisku trzykrotnie przekraczały średnią krajową :) Obliczyliśmy sobie, że 20-dniowa abstynencja pozwoli nam zaoszczędzić ponad 80 euro na głowę, a to z kolei przyczyni się do spełnienia jednego z marzeń- lotu paralotnią nad Pokharą!!! I wreszcie nadszedł ten dzień :) Z grubym plikiem nepalskich rupii udaliśmy się do agencji i zafundowaliśmy sobie cudowny lot z widokiem na Himalaje. Pokhara- ze względu na powietrzne prądy- to jedno z najlepszych miejsc na świecie na uprawianie paraglidowych akrobacji. Uczucie niesamowite, chociaż muszę przyznać, że trochę bujało...Półgodzinny lot wystarczył, by nacieszyć się widokiem i nie zemdleć :) 
ps. Filmik zamieszczę, jak znajdę lepszy internet... 

Przed startem...

...i już w powietrzu!

W tandemie z instruktorem


Pokhara idealnie nadaje się na odpoczynek. To jedno z miejsc (jak Pisac w Peru czy El Nido na Filipinach), gdzie się czuje atmosferę. Turyści chodzą na boso (tego akurat nie rozumiem, chcą być bardziej cool???), hippiski przesiadują w kawiarniach wyszywając kolejne czapki i torebki, na ulicach pełno dziwaków i oryginałów. Może to urok jeziora Phewa, ale w restauracyjkach nad jego brzegiem masz ochotę spędzić cały dzień (popijając pyszną wodę sodową z cytryną- hit sezonu, kiedy obowiązuje abstynencja :). 
Leniwy nastrój udzielił się i nam. Codziennie największym problemem było, gdzie zjeść dobrą owsiankę i czy pogoda pozwoli popływać w jeziorze. Z przyzwoitości wdrapaliśmy się też na pobliskie wzgórze obejrzeć słynną Pagodę Pokoju (World Peace Stupa)- wystarczy przepłynąć łódką na drugi brzeg, a potem 40 minut spaceru. Myślicie, że wybraliśmy tę opcję? Nieee, lepszy jest spacer wokół jeziora, następnie trzeba zabłądzić w dżungli z małpami, by dopiero po trzech godzinach dotrzeć na szczyt. W drodze powrotnej zwiedziliśmy jeszcze Devi's Waterfall i to dopiero była ciekawostka- wodospad, który spada...pod ziemię. I nikt nie wie, gdzie się ta woda podziewa. 

Lubię Pokharę. Mam tam swoją ulubioną francuską restaurację (trzy stoliki i właściciel Francuz), sprawdzone lassi place (lassi to lokalny napój na bazie jogurtu), które odwiedzałam codziennie, mimo, że strasznie daleko. Wiem, gdzie się można kąpać w jeziorze i gdzie serwują najlepsze szaszłyki. Potrzebne mi było takie lenistwo :) Zwłaszcza przed tym, co mnie czeka niebawem... Dostałam wizę do Indii!! 

Najlepszy sok pod słońcem

Pierwszy łyk po długiej abstynencji

Widok na Pokharę i jezioro Phewa z lotu ptaka

Comments