211 kilometrów wędrówki, droga pnie się przez słoneczne doliny, tarasy ryżowe, las tropikalny, wyschnięte koryta rzek i lodowce, by wreszcie wąskimi ścieżkami po stromych zboczach doprowadzić do jednej z najwyższych przełęczy świata- Thorung La Pass 5416 m.
To właśnie Annapurna Circuit- trasa wokół słynnego ośmiotysięcznika- przyciąga co roku tysiące piechurów. Mnie urzekła- swoją różnorodnością, widokami, prostotą. Dla kogoś zakochanego w górach to absolutne must do.
Naszą wędrówkę zaczynamy od obejrzenia dwóch filmów: najnowszego "Everest" i klasyka "Touching the void" (polecam!). Może to nie jest najlepszy pomysł słuchać o wypadkach w górach, ale obie historie są niezwykłe i sprawiają, że jeszcze bardziej mamy ochotę na tę przygodę. Jesteśmy w końcu w Himalajach! To się nie zdarza codziennie :)
Zapiski z trekkingu
Dzień 1
Besisahar (820 m) ----> Bahundanda (1310 m)
17 km, 5 godzin (czas przejścia + przerwy na odpoczynek)
Wydatki dzienne/2 osoby- (przekąski na szlaku, hostel, posiłki itp.)- 1590 rupii
Wydatki dzienne/2 osoby- (przekąski na szlaku, hostel, posiłki itp.)- 1590 rupii
Wypchanym po brzegi busem ruszamy z Pokhary. Kryzys paliwowy, kierowca zabiera cztery razy więcej pasażerów niż zwykle- a jednak wszyscy jakoś się mieszczą, choć trzeba walczyć o swoje- jedna babcia chciała mi usiąść na kolanach, po zdecydowanym sprzeciwie zdecydowała się na miejsce podłogowe :) To pierwszy urok wspólnej podróży- drugi to dość szybko rozpoczęte second hand daal bhat party (czyli widzimy co Nepalczycy jedli dziś na śniadanie- plastikowe woreczki krążą po całym busie- a zdawałoby się, że powinni być przyzwyczajeni do krętych, wyboistych dróg). Po prawie 6 godzinach docieramy do Besisahar- miejsca, gdzie oficjalnie zaczyna się trek wokół Annapurny. Stamtąd można jeszcze podjechać jeepem dwie wioski dalej, ale ceny zawrotne, a nam się wcale nie śpieszy. Po skromnym lunchu z parą poznanych Szwedów i Anglikiem zaczynamy wędrówkę.
Trasa prowadzi "ulicą", na szczęście pojazdów i kurzu jak na lekarstwo, w nocy musiało padać. Ta budowana droga budzi wiele kontrowersji- możliwe, że za kilka lat cały szlak wokół Annapurny będzie można pokonać wygodnym jeepem. Jedni twierdzą, że zabije to sens i ducha wędrówki, drudzy, że mieszkańcy okolicznych wiosek potrzebują drogi do transportu, ponadto droga oznacza więcej hoteli, restauracji i sklepików- czyli pieniądze. Nie mnie to oceniać, na szczęście póki co mamy wybór ("jezdnia" przeplata się ze bocznymi, ciekawszymi ścieżkami).
Szwedzi i Anglik zatrzymują się na nocleg w Ngadi, my decydujemy się przejść kawałek dalej. Po szóstej (to tak naprawdę późno w górach) docieramy do Bahundandy- super, że nie musimy szukać hostelu, hostel znajduje nas sam. Po tegorocznym trzęsieniu ziemi turystów w Nepalu mniej, więc każdy wędrowiec na szlaku to łakomy kąsek dla lokalnego biznesu. Zazwyczaj fishing (czyli łapanie niewinnego turysty) odbywa się dwukrotnie- w południe pytają, czy jadłeś lunch, wieczorem, czy potrzebujesz pokoju. Bardzo wygodny dla nas system, bo możemy negocjować cenę- zwykle mieliśmy pokój i wrzątek za free, pod warunkiem, że będziemy zamawiać posiłki w hostelu.
Dzień 2
Bahundanda (1310 m) ----> Tal (1700 m)
17 km, 9 godzin
Wydatki- 2060 rupii
Szlak jest dobrze oznaczony, co oczywiście nie przeszkodziło nam zabłądzić. Straciliśmy rano pół godziny, przedzierając się przez ogromne pajęczyny, aż w końcu uczynny nepalski chłopiec wskazał nam właściwy kierunek. Dzisiaj długa i dość uciążliwa wędrówka poprzez pagórki i doliny- przeszliśmy Ghermu, Jagat, Chamche. Największą atrakcją dnia było (oznaczone nawet na mapie!) olbrzymie pole zioła, którego nazwy nie wymienię, a które wystarczyłoby do uszczęśliwienia połowy populacji Jamajki :). Lekko zszokował nas widok małych dziewczynek pracujących na tej "plantacji" (ich praca polegała na pocieraniu dłońmi liści, w wyniku czego- jak mi wyjaśnił M- powstaje proszek, czyt. hasz). Palenie dziko rosnącego zielska jest nielegalne w Nepalu, ale mało kto ponosi jakiekolwiek konsekwencje. Miguel nazbierał trochę "na spróbowanie", po czym zabrał się za struganie fajki z kawałka drewna :) Tak właśnie spędza się czas, kiedy nie ma wifi :)
Dzień 3
Tal (1700 m) ----> Chame (2710 m)
22 km, 8 godzin
Wydatki- 1930 rupii
Kolejny długi dzień. Maszerujemy trochę inaczej niż niektórzy turyści na szlaku. Nie jemy dużego lunchu po drodze- wystarczają nam zapasy, które zrobiliśmy jeszcze w Kathmandu (ciastka, granola, jabłka). Mamy termos z herbatą, wodę do picia uzdatniamy na bieżąco- to ważna sprawa w Nepalu, który ma problem z segreagacją śmieci- zamiast kupować setki plastikowych butelek, lepiej i taniej napełniać butle po drodze. Wody jest pod dostatkiem. W Pokharze kupiliśmy chlorowane krople- sugerując się panią z apteki- aż 3 buteleczki! Teraz możemy uzdatnić wodę w kilku basenach miejskich :) Do picia chloru trzeba się przyzwyczaić. Nabyłam wprawdzie pomarańczowy granulat dla lepszego smaku, ale okazał się solą na przeczyszczenie- na szczęście szybko się zorientowaliśmy :)
Wędrujemy dłużej. Spotkaliśmy dziś dwóch Rosjan- chłopaki jak byki, śmigają z namiotem i ekwipunkiem, wyprzedzili nas parokrotnie, mają tylko parę dni w Nepalu i raczej nie zdążą przejść całej trasy. Codziennie kończą wędrówkę już około 15-16. My zawsze decydujemy się przejść jedną, dwie wioski dalej i dzień się kończy o szóstej. Późno, bo trzeba jeszcze zamówić kolację, odważyć się wziąć zimny prysznic, zrobić pranie i odpocząć. Dziś odrobina luksusu- gorący natrysk na gaz, a wieczorem popcorn. W schronisku nietypowo pełno ludzi- oczywiście Izraelczycy. Mamy jeszcze siłę obejrzeć film na telefonie ("Little miss sunshine"!), aż wreszcie pora spać.
Trasa prowadzi "ulicą", na szczęście pojazdów i kurzu jak na lekarstwo, w nocy musiało padać. Ta budowana droga budzi wiele kontrowersji- możliwe, że za kilka lat cały szlak wokół Annapurny będzie można pokonać wygodnym jeepem. Jedni twierdzą, że zabije to sens i ducha wędrówki, drudzy, że mieszkańcy okolicznych wiosek potrzebują drogi do transportu, ponadto droga oznacza więcej hoteli, restauracji i sklepików- czyli pieniądze. Nie mnie to oceniać, na szczęście póki co mamy wybór ("jezdnia" przeplata się ze bocznymi, ciekawszymi ścieżkami).
Szwedzi i Anglik zatrzymują się na nocleg w Ngadi, my decydujemy się przejść kawałek dalej. Po szóstej (to tak naprawdę późno w górach) docieramy do Bahundandy- super, że nie musimy szukać hostelu, hostel znajduje nas sam. Po tegorocznym trzęsieniu ziemi turystów w Nepalu mniej, więc każdy wędrowiec na szlaku to łakomy kąsek dla lokalnego biznesu. Zazwyczaj fishing (czyli łapanie niewinnego turysty) odbywa się dwukrotnie- w południe pytają, czy jadłeś lunch, wieczorem, czy potrzebujesz pokoju. Bardzo wygodny dla nas system, bo możemy negocjować cenę- zwykle mieliśmy pokój i wrzątek za free, pod warunkiem, że będziemy zamawiać posiłki w hostelu.
Nepalski styl podróżowania
"Give me chocolate please!"- to potrafi powiedzieć każde nepalskie dziecko
Dzień 2
Bahundanda (1310 m) ----> Tal (1700 m)
17 km, 9 godzin
Wydatki- 2060 rupii
Szlak jest dobrze oznaczony, co oczywiście nie przeszkodziło nam zabłądzić. Straciliśmy rano pół godziny, przedzierając się przez ogromne pajęczyny, aż w końcu uczynny nepalski chłopiec wskazał nam właściwy kierunek. Dzisiaj długa i dość uciążliwa wędrówka poprzez pagórki i doliny- przeszliśmy Ghermu, Jagat, Chamche. Największą atrakcją dnia było (oznaczone nawet na mapie!) olbrzymie pole zioła, którego nazwy nie wymienię, a które wystarczyłoby do uszczęśliwienia połowy populacji Jamajki :). Lekko zszokował nas widok małych dziewczynek pracujących na tej "plantacji" (ich praca polegała na pocieraniu dłońmi liści, w wyniku czego- jak mi wyjaśnił M- powstaje proszek, czyt. hasz). Palenie dziko rosnącego zielska jest nielegalne w Nepalu, ale mało kto ponosi jakiekolwiek konsekwencje. Miguel nazbierał trochę "na spróbowanie", po czym zabrał się za struganie fajki z kawałka drewna :) Tak właśnie spędza się czas, kiedy nie ma wifi :)
Dopiero drugi dzień, a już odciski
W poszukiwaniu zioła :)
Dzień 3
Tal (1700 m) ----> Chame (2710 m)
22 km, 8 godzin
Wydatki- 1930 rupii
Kolejny długi dzień. Maszerujemy trochę inaczej niż niektórzy turyści na szlaku. Nie jemy dużego lunchu po drodze- wystarczają nam zapasy, które zrobiliśmy jeszcze w Kathmandu (ciastka, granola, jabłka). Mamy termos z herbatą, wodę do picia uzdatniamy na bieżąco- to ważna sprawa w Nepalu, który ma problem z segreagacją śmieci- zamiast kupować setki plastikowych butelek, lepiej i taniej napełniać butle po drodze. Wody jest pod dostatkiem. W Pokharze kupiliśmy chlorowane krople- sugerując się panią z apteki- aż 3 buteleczki! Teraz możemy uzdatnić wodę w kilku basenach miejskich :) Do picia chloru trzeba się przyzwyczaić. Nabyłam wprawdzie pomarańczowy granulat dla lepszego smaku, ale okazał się solą na przeczyszczenie- na szczęście szybko się zorientowaliśmy :)
Wędrujemy dłużej. Spotkaliśmy dziś dwóch Rosjan- chłopaki jak byki, śmigają z namiotem i ekwipunkiem, wyprzedzili nas parokrotnie, mają tylko parę dni w Nepalu i raczej nie zdążą przejść całej trasy. Codziennie kończą wędrówkę już około 15-16. My zawsze decydujemy się przejść jedną, dwie wioski dalej i dzień się kończy o szóstej. Późno, bo trzeba jeszcze zamówić kolację, odważyć się wziąć zimny prysznic, zrobić pranie i odpocząć. Dziś odrobina luksusu- gorący natrysk na gaz, a wieczorem popcorn. W schronisku nietypowo pełno ludzi- oczywiście Izraelczycy. Mamy jeszcze siłę obejrzeć film na telefonie ("Little miss sunshine"!), aż wreszcie pora spać.
Dzień 4
Chame (2710 m) ----> Upper Pisang (3310 m)
14,5 km, 5 godzin
Wydatki- 2600 rupii
Dzisiaj nietypowy dzień, bo kończymy już o trzeciej. Szlak się rozwidla- można kontynuować drogą przez Lower Pisang lub wspiąć się do wioski wyżej, co też robimy (naprawdę warto, bo widoki z górnego szlaku- o czym przekonamy się jutro- są nieziemskie). Jesteśmy już powyżej 3000 metrów i właśnie teraz dopada mnie lekka choroba wysokościowa (jestem bardzo zmęczona i zziębnięta, na szczęście kończy się tylko tym, że przesypiam cały dzień). AMS (Acute Mountain Sickness), czyli brak adaptacji do warunków panujących na wysokościach, to poważna sprawa i nie można lekceważyć najmniejszych objawów. Spotkaliśmy ludzi, którzy z powodu ostrego przebiegu choroby musieli zejść na niższą wysokość. Ja- poza tym jednym dniem i budzeniem się w nocy na sikundę- czuję się świetnie. Nasze sposoby?
- pijemy dużo płynów (nie alkohol!)
- zdobywamy wysokość POWOLI
- pół pigułki Diamoxu codziennie (lek umożliwiający lepsze krążenie krwi, efekt uboczny- działanie moczopędne, bez recepty w Nepalu, zaczynamy brać 24 godziny przed wejściem na 3000 m)
Wieczór upływa spokojnie. Oczywiście nie ma prądu i w związku z tym wody do mycia- pompa nie działa. Prysznic z beczki, dobra kolacja, bardzo uprzejmy właściciel hostelu- jest miły nie tylko wieczorem, kiedy nas "złowił", ale też następnego ranka, co jest rzadkością. Miguel rzeźbi swoją fajkę (to już drugi ulepszony model), za oknem hula wiatr. W nocy spadnie śnieg na szczytach.
Widok na Annapurnę II
Dzień 5 i 6
Upper Pisang (3310 m) ----> Manang (3540 m)
20 km, 7 godzin
Wydatki dwudniowe- 4310 rupii
Nareszcie pogoda! Budzi nas piękne słońce na bezchmurnym niebie. I od razu opadają szczęki- w końcu widać Himalaje! Górny szlak z Upper Pisang to chyba najbardziej zachwycający odcinek trasy- po raz pierwszy obserwujemy ośnieżone szczyty Annapurny II i IV. Ale wszystko ma swoją cenę- żeby to zobaczyć musimy wdrapać się po stromym zboczu na 3700 m. Warto! Coraz więcej turystów na szlaku, spotykamy naszych zaprzyjaźnionych Szwedów z Anglikiem i koreańskie wycieczki. Przed 4-tą docieramy do Manang- wioski, gdzie trzeba zatrzymać się jeden dzień na aklimatyzację. Znajdujemy fajny hotel, a wieczorem idziemy...do kina:) Repertuar w typowo górskim klimacie- dziś wyświetlają "Siedem lat w Tybecie". W cenie biletu (250 rupii) gorąca herbata i popcorn. Zupełnie inaczej ogląda się takie filmy będąc w Himalajach :)
Kolejny dzień to dzień relaksu. Z Manang można zrobić kilka wycieczek w pobliskie wyżej położone miejsca- do jaskini, lodowego jeziora, 500-letniej wioski- dla lepszej aklimatyzacji (w myśl zasady "walk higher, sleep lower"). Miałam ambitny plan wspiąć się na 4200 m, by zobaczyć Ice Lake, ale M. inaczej pojmuje pojęcie "relaks" :) I bardzo dobrze. Dzięki temu weszliśmy tylko na Chongkor Peak 3800 m (1,5 godziny marszu), a potem spędziliśmy popołudnie nad jeziorem Gangapurna. Lodowata woda nie przeszkodziła w kąpieli (ok, ja zanurzyłam kostki, M. pływał). Wieczorem w miasteczku spotkaliśmy wszystkich naszych znajomych ze szlaku- wielu z nich odbija tutaj w lewo na Tilicho Lake- jedno z najwyżej położonych jezior świata 4920 m. Kusząca opcja, ale decydujemy się iść najpierw do przełęczy, a jezioro zdobyć być może z drugiej strony. Ciężka nieprzespana noc- budzi mnie mrowienie w palcach, suchość w ustach, pragnienie. Oby dalej było lepiej.
Dzień 7
Manang (3540 m) ----> Yak Kharka (4050 m)
9 km, 4 godziny
Wydatki- 2320 rupii
Jedna z zasad prawidłowej aklimatyzacji mówi, że powyżej 3000 m należy się wspinać nie więcej niż 700 m dziennie. W związku z tym kończymy dziś wędrówkę wcześniej maszerując tylko do następnej wioski. W schronisku poznajemy kolejnych Szwedów, Izraelczyków i parę Francuzów w podróży poślubnej. Wszyscy podróżują z przewodnikiem i tragarzem (porterem). My jako jedyni jesteśmy niezależni. Są dwie strony tego medalu. Zatrudniając Nepalczyków do pomocy wspierasz ich finansowo, tragarz nosząc ciężkie bagaże zarabia około 900 rupii dziennie (8 euro), przewodnik około 14 euro- zależy od umiejętności negocjacji. To nie są duże pieniądze, zwłaszcza, gdy się podróżuje w grupie (jak Szwedzi). Minus dla mnie to brak satysfakcji, że się ukończyło szlak o własnych siłach i mniejsza niezależność. Poza tym nigdy nie wiesz na kogo trafisz. Na własne oczy widzieliśmy portera, który wypił o jedno piwo za dużo i zwymyślał swoich klientów, robiąc awanturę w schronisku. Biedni Izraelczycy zrezygnowali z jego usług i dzień przed zdobyciem przełęczy musieli zacząć dźwigać bagaże na własnych plecach. Przykre doświadczenie. Planując wyprawę do Nepalu kilka miesięcy temu też byłam przekonana, że wezmę przewodnika. Na szczęście kolega Kris mi to odradził- trasa jest dobrze oznaczona, a jeśli ktoś wątpi w swoje możliwości, zawsze istnieje opcja wynajęcia tragarza czy konia po drodze- za odpowiednią opłatą oczywiście. Mój plecak ważył około 10 kg (zimowe ciuchy, śpiwór, zapasy batonów, termos i woda), po kilku dniach byliśmy jak jedno ciało :)
Nareszcie pogoda! Budzi nas piękne słońce na bezchmurnym niebie. I od razu opadają szczęki- w końcu widać Himalaje! Górny szlak z Upper Pisang to chyba najbardziej zachwycający odcinek trasy- po raz pierwszy obserwujemy ośnieżone szczyty Annapurny II i IV. Ale wszystko ma swoją cenę- żeby to zobaczyć musimy wdrapać się po stromym zboczu na 3700 m. Warto! Coraz więcej turystów na szlaku, spotykamy naszych zaprzyjaźnionych Szwedów z Anglikiem i koreańskie wycieczki. Przed 4-tą docieramy do Manang- wioski, gdzie trzeba zatrzymać się jeden dzień na aklimatyzację. Znajdujemy fajny hotel, a wieczorem idziemy...do kina:) Repertuar w typowo górskim klimacie- dziś wyświetlają "Siedem lat w Tybecie". W cenie biletu (250 rupii) gorąca herbata i popcorn. Zupełnie inaczej ogląda się takie filmy będąc w Himalajach :)
Kolejny dzień to dzień relaksu. Z Manang można zrobić kilka wycieczek w pobliskie wyżej położone miejsca- do jaskini, lodowego jeziora, 500-letniej wioski- dla lepszej aklimatyzacji (w myśl zasady "walk higher, sleep lower"). Miałam ambitny plan wspiąć się na 4200 m, by zobaczyć Ice Lake, ale M. inaczej pojmuje pojęcie "relaks" :) I bardzo dobrze. Dzięki temu weszliśmy tylko na Chongkor Peak 3800 m (1,5 godziny marszu), a potem spędziliśmy popołudnie nad jeziorem Gangapurna. Lodowata woda nie przeszkodziła w kąpieli (ok, ja zanurzyłam kostki, M. pływał). Wieczorem w miasteczku spotkaliśmy wszystkich naszych znajomych ze szlaku- wielu z nich odbija tutaj w lewo na Tilicho Lake- jedno z najwyżej położonych jezior świata 4920 m. Kusząca opcja, ale decydujemy się iść najpierw do przełęczy, a jezioro zdobyć być może z drugiej strony. Ciężka nieprzespana noc- budzi mnie mrowienie w palcach, suchość w ustach, pragnienie. Oby dalej było lepiej.
Sala kinowa w Manang
Lodowata woda i lecznicze błoto na dnie jeziora
Lodowiec
Dzień 7
Manang (3540 m) ----> Yak Kharka (4050 m)
9 km, 4 godziny
Wydatki- 2320 rupii
Jedna z zasad prawidłowej aklimatyzacji mówi, że powyżej 3000 m należy się wspinać nie więcej niż 700 m dziennie. W związku z tym kończymy dziś wędrówkę wcześniej maszerując tylko do następnej wioski. W schronisku poznajemy kolejnych Szwedów, Izraelczyków i parę Francuzów w podróży poślubnej. Wszyscy podróżują z przewodnikiem i tragarzem (porterem). My jako jedyni jesteśmy niezależni. Są dwie strony tego medalu. Zatrudniając Nepalczyków do pomocy wspierasz ich finansowo, tragarz nosząc ciężkie bagaże zarabia około 900 rupii dziennie (8 euro), przewodnik około 14 euro- zależy od umiejętności negocjacji. To nie są duże pieniądze, zwłaszcza, gdy się podróżuje w grupie (jak Szwedzi). Minus dla mnie to brak satysfakcji, że się ukończyło szlak o własnych siłach i mniejsza niezależność. Poza tym nigdy nie wiesz na kogo trafisz. Na własne oczy widzieliśmy portera, który wypił o jedno piwo za dużo i zwymyślał swoich klientów, robiąc awanturę w schronisku. Biedni Izraelczycy zrezygnowali z jego usług i dzień przed zdobyciem przełęczy musieli zacząć dźwigać bagaże na własnych plecach. Przykre doświadczenie. Planując wyprawę do Nepalu kilka miesięcy temu też byłam przekonana, że wezmę przewodnika. Na szczęście kolega Kris mi to odradził- trasa jest dobrze oznaczona, a jeśli ktoś wątpi w swoje możliwości, zawsze istnieje opcja wynajęcia tragarza czy konia po drodze- za odpowiednią opłatą oczywiście. Mój plecak ważył około 10 kg (zimowe ciuchy, śpiwór, zapasy batonów, termos i woda), po kilku dniach byliśmy jak jedno ciało :)
Dumny jeździec...
...i jego wierzchowiec
Dzień 8
Yak Kharka (4050 m) ---> High Camp (4850 m)
8 km, 5 godzin (1 godz. przerwy w Thorung Phedi)
Wydatki- 3470 rupii
To ostatni dzień przed zaatakowaniem przełęczy Thorung La i dziś musimy podjąc decyzję, gdzie nocujemy. Wielu ludzi zostaje w Base Camp ze względu na niższą wysokość (4450 m). Docieramy tam w południe, pogoda świetna, samopoczucie dobre- spędzamy w bazie prawie godzinę- i po lunchu decydujemy się na dalszą wędrówkę. Powód jest prosty- godzina marszu mniej jutrzejszego ranka. Odcinek z Thorung Phedi do High Camp jest najbardziej stromym kawałkiem szlaku. Bardzo, bardzo się cieszymy, że pokonujemy go tylko raz (nasi znajomi Francuzi zostają w niższej bazie, wspinają się z nami dla aklimatyzacji, potem powrót i jutro rano ta sama historia). Kolejnym wielkim plusem są widoki- gdybyśmy musieli wspinać się rano przed świtem, stracilibyśmy wiele.
W High Camp masa ludzi i spartańskie warunki, chociaż w pokoju nie jest tak zimno, jak sądziłam. Dziś prysznic zastępują nawilżone chusteczki. Ceny zawyżone na maksa, zwykłe jabłko kosztuje 150 rupii. Kładziemy się wcześniej spać, bo jutro pobudka o 4. Wbrew powszechnej opinii przesypiamy twardo całą noc. Żadnych duszności i koszmarów. Aklimatyzacja poszła dobrze :)
Dzień 10
Mukinath (3800 m) ---> Jomsom (2720 m)
19 km, 6 godzin
Wydatki- 2475 rupii
Schodzimy dalej. Wybraliśmy chyba najtrudniejszą, choć piękną, drogę przez wioskę Lupra- kilkugodzinne strome zejście, a potem wędrówka doliną rzeki. M. ma problemy z kolanem. Niemiłosierny wiatr prosto w oczy wcale nie pomaga. Wreszcie docieramy do Jomsom- sporego miasteczka, w którym jest nawet lotnisko (leniwi mogą stąd polecieć do Pokhary, o ile pogoda pozwoli). Jakoś nieprzyjemnie jest tutaj, chyba przywykliśmy do małych górskich wiosek. Hotel droższy (całe 3,50 euro za pokój), ale luksusowy wg naszych standardów- jest ciepło, gorący prysznic i wifi. Odpoczywamy.
Dzień 11
Dzień 12, 13, 14, 15
Dana (1400 m) ---> Tatopani (1200 m)
5 km, 1,5 godziny
Wydatki- 2420 rupii
Tatopani ---> Gorephani (2850 m)
17 km, prawie 9 godzin
Wydatki dwudniowe- 4775 rupii
Gorephani ---> Ghandruk (1940 m)
7,5 godz
Wydatki- 1870 rupii
Dzień dwunasty to dzień relaksu. Tatopani słynie z gorących źródeł, w których spędzamy kilka godzin, od czasu do czasu mocząc się dla ochłody w rzece Kali Gandaki. Miła odmiana po długim trekkingu. Trochę się rozleniwiamy, dlatego ciężko nam wrócić do dawnego rytmu. A kolejny dzień to nie przelewki- musimy wdrapać się ponad 1600 m wyżej, co zajmuje nam 9 godzin. Po raz pierwszy czuję, że chyba mam już odrobinę dosyć wędrówki. Po zmroku znajdujemy miejsce w hostelu w Gorephani, gdzie płaci się nawet za prysznic i hasło do wifi. Wynegocjowaliśmy pokój za free, bo zostajemy dwie noce.
Gorephani to punkt wypadowy na Poon Hill- słynne wzgórze, z którego podziwiać można masyw Annapurny, Dhaulagiri i Manaslu. Najlepiej w brzasku wschodzącego słońca. W ciągu dnia wybieramy się tam na spacer, ale niebo jest tak zachmurzone, że musimy tu wrócić kolejnego ranka, żeby cokolwiek zobaczyć. I faktycznie- wschód słońca jest niesamowity. Niestety, mój zachwyt jest lekko przyćmiony przez złe samopoczucie- wędrówka na czczo w mrozie nie należy do ulubionych. A może po prostu mam ochotę ponarzekać. Razem z nami na szczycie jest chyba 300 osób. Gorąca czekolada i nabyty wraz z nią metalowy kubek poprawiają wreszcie humor.
Dzięki temu, że wstaliśmy na wschód słońca- zaczynamy wcześnie. Z Gorephani przechodzimy przez przełęcz Deurali i tutaj zaczynam się zastanawiać, o co cały ten szum z Poon Hill, skoro widok z Deurali jest stokroć piękniejszy. Maszerujemy prawie cały dzień, to już prawie koniec naszej przygody z Annapurną. Jutro wracamy.
Dziś kończymy naszą wędrówkę. Spokojnym tempem schodzimy przez tarasy ryżowe. Wyjątkowo zatrzymujemy się w przydrożnym barze na lunch. Z Nayapul łapiemy bus do Pokhary i wreszcie spełnia się moje marzenie- jadę na dachu!!! Wspaniałe zakończenie ponad dwutygodniowej przygody :) Aż ciężko uwierzyć, że wieczorem będę w zupełnie innym, "normalnym" świecie, a jutro nie trzeba będzie się pakować i ruszać w drogę. 16 dni wędrówki to może niewiele, ale czuję w kościach, że na razie wystarczy. Annapurna Circuit to jeden z najlepszych planów, który udało się zrealizować w mojej podróży. Kocham góry i zawsze będę tu wracać, a w Nepalu jest jeszcze tyle do złażenia... Cieszę się też, że miałam towarzystwo, dzięki M. odzyskiwałam humor, kiedy brakło sił. Cieszę się, że przeszłam szlak sama, bez tragarzy i przewodników. Cieszę się, że zyskałam odrobinę dawnej formy. Teraz pora na kolejne wyzwania :)
Annapurna Circuit praktycznie
Czas trwania- 16 dni
Wydatki na trasie (na dwie osoby)- 38135 rupii= 332 euro
Wydatki wcześniejsze-
4000 rupii= 35 euro (permit na trekking i karta TIMS)
9735 rupii= 85 euro (zakup zimowych spodni, kurtki, rękawic, bielizny termicznej, skarpet, termosu, kijków, wypożyczenie śpiwora itp.)
Zakupy są tańsze w Kathmandu niż w Pokharze. Zawsze należy się targować. Ekwipunek turystyczny nie jest oryginalny, ale zadowalającej jakości. Warto zrobić zapasy słodyczy i przekąsek, na szlaku będą kosztować kilka razy drożej. Krople do uzdatniania wody i diamox bez recepty można bez problemu kupić w każdej aptece.
Najbardziej przydatne rzeczy:
- powerbank na baterie słoneczną (do ładowania telefonu i aparatu)
- termos (bez gorącej herbaty nie wyobrażam sobie marszu)
- spinacze (do suszenia bielizny na plecaku)
- kijki (dużo łatwiej się wędruje)
- latarka (prawie codziennie nie ma prądu)
- kawa, herbata w saszetkach (wrzątek jest tani lub za darmo, ja miałam zapasy mate de coca jeszcze z Peru:)
- gry offline lub kolekcja filmów w telefonie (na górskie wieczory)
Yak Kharka (4050 m) ---> High Camp (4850 m)
8 km, 5 godzin (1 godz. przerwy w Thorung Phedi)
Wydatki- 3470 rupii
To ostatni dzień przed zaatakowaniem przełęczy Thorung La i dziś musimy podjąc decyzję, gdzie nocujemy. Wielu ludzi zostaje w Base Camp ze względu na niższą wysokość (4450 m). Docieramy tam w południe, pogoda świetna, samopoczucie dobre- spędzamy w bazie prawie godzinę- i po lunchu decydujemy się na dalszą wędrówkę. Powód jest prosty- godzina marszu mniej jutrzejszego ranka. Odcinek z Thorung Phedi do High Camp jest najbardziej stromym kawałkiem szlaku. Bardzo, bardzo się cieszymy, że pokonujemy go tylko raz (nasi znajomi Francuzi zostają w niższej bazie, wspinają się z nami dla aklimatyzacji, potem powrót i jutro rano ta sama historia). Kolejnym wielkim plusem są widoki- gdybyśmy musieli wspinać się rano przed świtem, stracilibyśmy wiele.
W High Camp masa ludzi i spartańskie warunki, chociaż w pokoju nie jest tak zimno, jak sądziłam. Dziś prysznic zastępują nawilżone chusteczki. Ceny zawyżone na maksa, zwykłe jabłko kosztuje 150 rupii. Kładziemy się wcześniej spać, bo jutro pobudka o 4. Wbrew powszechnej opinii przesypiamy twardo całą noc. Żadnych duszności i koszmarów. Aklimatyzacja poszła dobrze :)
Widok na High Camp ze szczytu
Na kolację spaghetti
Dzień 9
High Camp (4850 m) --> Thorung La (5416 m) --> Mukinath (3800 m)
14 km, 8 godzin
Wydatki- 3330 rupii
Dotarcie na przełęcz z bazy zajmuje od 3-6 godzin. Tak słyszeliśmy. Większość ludzi wyrusza przed świtem. Też mieliśmy taki zamiar, ale z naszym godzinnym pakowaniem nigdy się nie udaje. Zamówiliśmy śniadanie na 4.30, ale z bazy wyszliśmy dopiero z pierwszym promykiem słońca o 6. Dobrze, bo nie lubię chodzić po ciemku :) Nie ukrywam- było ciężko. Jesteśmy powyżej 5000 m, idę powoli, ale i tak mam problemy z oddychaniem. Nie można doprowadzić do zadyszki- spokojny, stabilny oddech. Wreszcie odzyskuję swoje tempo. Mijamy Szwedów, którzy wyszli godzinę wcześniej, jedna dziewczyna źle się poczuła, pokonuje trasę na koniu, pozostali wzięli dodatkowego portera, by nie nosić plecaków. Po 2,5 godz jesteśmy na przełęczy!!! Radość i satysfakcja, że dobrze poszło, że daliśmy radę sami, że świeci cudowne słońce. Zostajemy tam prawie godzinę- sesja zdjęciowa, masala tea w schronisku, uściski i gratulacje. Ale to nie koniec dnia- trzeba jeszcze dostać się do Mukinath, prawie 2000 metrów niżej. Długie, męczące zejście, ale już po 14-stej jesteśmy na miejscu. Wreszcie odrobina cywilizacji- gorący prysznic i wifi. W hostelu pyszna kuchnia- pozwalamy sobie na ekstrawagancję, na kolację lazania i szarlotka :) Padam z nóg. Trzeba odespać te wszystkie emocje i kilometry.
Thorung La Pass zdobyta!
Dzień 10
Mukinath (3800 m) ---> Jomsom (2720 m)
19 km, 6 godzin
Wydatki- 2475 rupii
Schodzimy dalej. Wybraliśmy chyba najtrudniejszą, choć piękną, drogę przez wioskę Lupra- kilkugodzinne strome zejście, a potem wędrówka doliną rzeki. M. ma problemy z kolanem. Niemiłosierny wiatr prosto w oczy wcale nie pomaga. Wreszcie docieramy do Jomsom- sporego miasteczka, w którym jest nawet lotnisko (leniwi mogą stąd polecieć do Pokhary, o ile pogoda pozwoli). Jakoś nieprzyjemnie jest tutaj, chyba przywykliśmy do małych górskich wiosek. Hotel droższy (całe 3,50 euro za pokój), ale luksusowy wg naszych standardów- jest ciepło, gorący prysznic i wifi. Odpoczywamy.
Dzień 11
Jomsom (2720 m) ---> Dana (1400 m)
40 km (30 busem, 10 marszu), 6 godzin
Wydatki- 3445 rupii
Ta część trasy jest dość monotonna i nijaka, żeby nie maszerować w kurzu i oszczędzić trochę czasu, decydujemy się podjechać 43 km busem do Tatopani. Przynajmniej taki jest plan. Tymczasem okazuje się, że bus owszem jeździ, ale tylko do Ghasy, dalsza droga zależy od widzimisię kierowcy (a konkretnie od pieniędzy, które pasażerowie są skłonni zapłacić). Za 830 rupii na głowę dojeżdżamy więc tylko 30 km pojazdem wypełnionym po brzegi wystrojonymi Nepalczykami oraz żywym inwentarzem (kurczaki)- właśnie trwa festiwal Dashain, jedno z najważniejszych nepalskich świąt- i każdy chce odwiedzić rodzinę i znajomych. Wciąż zadziwia mnie pojemność autobusów w Nepalu- dziś widziałam, jak na siedzeniu wokół kierowcy zmieściło się 12 osób. Nas czeka jeszcze trzygodzinna wędrówka, po zmierzchu docieramy do Dany. Wszędzie pełno rozweselonych Nepalczyków (hmmm... nietrudno być w dobrym humorze, gdy marihuana pleni się dziko za każdym płotem). Wieczorem pyszna kolacja i film, na którym zasypiam w 15 minut.
Z kurczakiem w busie
W czasie święta Nepalczycy ozdabiają czoła kolorowym ryżem
Dzień 12, 13, 14, 15
Dana (1400 m) ---> Tatopani (1200 m)
5 km, 1,5 godziny
Wydatki- 2420 rupii
Tatopani ---> Gorephani (2850 m)
17 km, prawie 9 godzin
Wydatki dwudniowe- 4775 rupii
Gorephani ---> Ghandruk (1940 m)
7,5 godz
Wydatki- 1870 rupii
Dzień dwunasty to dzień relaksu. Tatopani słynie z gorących źródeł, w których spędzamy kilka godzin, od czasu do czasu mocząc się dla ochłody w rzece Kali Gandaki. Miła odmiana po długim trekkingu. Trochę się rozleniwiamy, dlatego ciężko nam wrócić do dawnego rytmu. A kolejny dzień to nie przelewki- musimy wdrapać się ponad 1600 m wyżej, co zajmuje nam 9 godzin. Po raz pierwszy czuję, że chyba mam już odrobinę dosyć wędrówki. Po zmroku znajdujemy miejsce w hostelu w Gorephani, gdzie płaci się nawet za prysznic i hasło do wifi. Wynegocjowaliśmy pokój za free, bo zostajemy dwie noce.
Gorephani to punkt wypadowy na Poon Hill- słynne wzgórze, z którego podziwiać można masyw Annapurny, Dhaulagiri i Manaslu. Najlepiej w brzasku wschodzącego słońca. W ciągu dnia wybieramy się tam na spacer, ale niebo jest tak zachmurzone, że musimy tu wrócić kolejnego ranka, żeby cokolwiek zobaczyć. I faktycznie- wschód słońca jest niesamowity. Niestety, mój zachwyt jest lekko przyćmiony przez złe samopoczucie- wędrówka na czczo w mrozie nie należy do ulubionych. A może po prostu mam ochotę ponarzekać. Razem z nami na szczycie jest chyba 300 osób. Gorąca czekolada i nabyty wraz z nią metalowy kubek poprawiają wreszcie humor.
Dzięki temu, że wstaliśmy na wschód słońca- zaczynamy wcześnie. Z Gorephani przechodzimy przez przełęcz Deurali i tutaj zaczynam się zastanawiać, o co cały ten szum z Poon Hill, skoro widok z Deurali jest stokroć piękniejszy. Maszerujemy prawie cały dzień, to już prawie koniec naszej przygody z Annapurną. Jutro wracamy.
Zasłużony relaks
Wschód słońca na Poon Hill
Ostatni raz spoglądamy na Himalaje
Ostatni raz spoglądamy na Himalaje
Dzień 16
Ghandruk (1940 m) ---> Nayapul (1070 m)
4 godziny
Wydatki- 1540 rupii
Dziś kończymy naszą wędrówkę. Spokojnym tempem schodzimy przez tarasy ryżowe. Wyjątkowo zatrzymujemy się w przydrożnym barze na lunch. Z Nayapul łapiemy bus do Pokhary i wreszcie spełnia się moje marzenie- jadę na dachu!!! Wspaniałe zakończenie ponad dwutygodniowej przygody :) Aż ciężko uwierzyć, że wieczorem będę w zupełnie innym, "normalnym" świecie, a jutro nie trzeba będzie się pakować i ruszać w drogę. 16 dni wędrówki to może niewiele, ale czuję w kościach, że na razie wystarczy. Annapurna Circuit to jeden z najlepszych planów, który udało się zrealizować w mojej podróży. Kocham góry i zawsze będę tu wracać, a w Nepalu jest jeszcze tyle do złażenia... Cieszę się też, że miałam towarzystwo, dzięki M. odzyskiwałam humor, kiedy brakło sił. Cieszę się, że przeszłam szlak sama, bez tragarzy i przewodników. Cieszę się, że zyskałam odrobinę dawnej formy. Teraz pora na kolejne wyzwania :)
Podróż na dachu nepalskiego autobusu!
Annapurna Circuit praktycznie
Czas trwania- 16 dni
Wydatki na trasie (na dwie osoby)- 38135 rupii= 332 euro
Wydatki wcześniejsze-
4000 rupii= 35 euro (permit na trekking i karta TIMS)
9735 rupii= 85 euro (zakup zimowych spodni, kurtki, rękawic, bielizny termicznej, skarpet, termosu, kijków, wypożyczenie śpiwora itp.)
Zakupy są tańsze w Kathmandu niż w Pokharze. Zawsze należy się targować. Ekwipunek turystyczny nie jest oryginalny, ale zadowalającej jakości. Warto zrobić zapasy słodyczy i przekąsek, na szlaku będą kosztować kilka razy drożej. Krople do uzdatniania wody i diamox bez recepty można bez problemu kupić w każdej aptece.
Najbardziej przydatne rzeczy:
- powerbank na baterie słoneczną (do ładowania telefonu i aparatu)
- termos (bez gorącej herbaty nie wyobrażam sobie marszu)
- spinacze (do suszenia bielizny na plecaku)
- kijki (dużo łatwiej się wędruje)
- latarka (prawie codziennie nie ma prądu)
- kawa, herbata w saszetkach (wrzątek jest tani lub za darmo, ja miałam zapasy mate de coca jeszcze z Peru:)
- gry offline lub kolekcja filmów w telefonie (na górskie wieczory)
Cześć,
ReplyDeletebardzo miło czyta się Twoją relacje, dziękuję za garść przydatnych informacji.
Mam pytanie czysto praktyczne, jaka pojemność termosu miałaś? Za kilka dni ruszamy do Nepalu i stoje przed dwoma termosami 0,5l i 1l (1l zazwyczaj sprawdza sie nam na zimowe wyprawy, a 0,5 zabieram wszędzie).
Na trekingu byłaś we wrześniu? W których dniach? bo pogoda na zdjęciach wydaje się super, i 90% trasy chyba przeszłaś w spodenkach?
pozdrawiam,
tinu
Hej Tinu! Dzieki za mile slowa!
ReplyDeleteMialam 0.5 l termos... wystarczylo zeby raz dziennie napic sie herbatki (dla 2 osob). Lepiej lzejszy wziac. Z ciuchami tez nie przesadzajcie. Ja kupilam niepotrzebnie spodnie zimowe- ktore ubralam tylko na 3 godz na przeleczy 5500m.Spokojnie wystarczylaby bielizna termiczna i zwykle spodnie. Bylismy w pazdzierniku- super pogoda :)
Mam nadzieje ze trekking sie Wam uda- dla mnie to jedno z najlepszych wspomnien :)
Piękne góry
ReplyDeleteNajpiekniejsze! :)
Delete