Ryga- miasto fasad, mostów i truskawek


"Co robiłeś tego lata w Rydze? W ten dzień akurat musiałem pracować"- na szczęście ten łotewski dowcip nie do końca się sprawdził podczas mojego krótkiego pobytu w największym nadbałtyckim mieście. Co ma do zaoferowania Ryga oprócz skandynawskiej pogody?
Zwiedzanie zwykle zaczynam od spaceru uliczkami starego miasta. Jeszcze nie wiem, na co patrzę, nie chodzę z nosem w mapie, po prostu chłonę atmosferę, przyglądam się ludziom, budynkom. Ryga jest idealnym do tego miejscem. Owszem, jest duża i dość hałaśliwa ze swoimi trolejbusami i tramwajami. Turystów też jakby więcej. Ale klimat ma. I prawdopodobnie jedną z najpiękniejszych starówek w Europie. Odrestaurowane fasady naprawdę robią wrażenie. Niesamowicie wygląda zwłaszcza Dom Bractwa Czarnogłowych na placu ratuszowym. Tuż obok atrakcja turystyczna- restauracja na platformie, którą dźwig podnosi na wysokość kilkudziesięciu metrów. Jedyne 50 euro i już możesz sączyć szampana z widokiem na Dźwinę. Nie próbowałam. Chybotało :)
Panoramę miasta udało mi się zobaczyć z innego miejsca. Jestem pewna, że ta budowla wyda Wam się znajoma. Podobne cudo i my dostaliśmy w prezencie od "wujka" Stalina. Tutaj w pałacu mieści się obecnie Akademia Nauk Łotwy, właściwie nic specjalnego, jakieś szare toto i brzydkie, ale widok z góry obłędny. Wjazd 4 euro. Warto.

Plac ratuszowy oraz Dom Bractwa Czarnogłowych

Pamiątka po czasach sowieckich

Co lubi każda kobieta oraz.. zgaduję.. co trzeci facet (tylko się nie przyznaje)? Shopping! Jeśli uwielbiasz przymierzać, przebierać, smakować- koniecznie wybierz się na rynek centralny (który swoją drogą był niegdyś największym targowiskiem w Europie). Oprócz atmosfery, jaka tam panuje, ciekawe jest również położenie- market mieści się w czterech hangarach, w których w czasie wojny "parkowały" zeppeliny (sterowce). Ogromne hale obecnie wypełnia hałas przekrzykujących się sprzedawców. Dostaniesz tam wszystko, od sznurówki po obiad, sukienkę na plażę czy...nocleg (w hostelu). Przepyszne truskawki i czereśnie, sery, wędliny, podawane przez natapirowane kobiety z czerwonymi paznokciami :) Cóż...w pracy też trzeba wyglądać...

Hangary po sterowcach teraz służą jako hale targowe


Po kilkugodzinnej wędrówce ulicami stolicy zameldowałam się u mojego gospodarza z Couchsurfingu. Edgars okazał się człowiekiem wielu zainteresowań. Gra w trzech zespołach (na tubie!!! Znacie kogoś, kto potrafi grać na tubie??), biega, jeździ na rowerze, ukończył ultramaraton górski 120 km wokół Mont Blanc, teraz szykuje się do kolejnej edycji. Oglądałam niesamowity filmik z tego wydarzenia, trasa prowadzi szczytem, fantastyczne widoki... Nie wiem, jak to możliwe, ale zwycięzca dobiegł do mety po 16 godzinach. Szacun! Zainspirował mnie. Teraz do mojej "listy rzeczy do zrobienia w tym życiu" dopisuję: wziąć udział w ultramaratonie górskim i go ukończyć. Nieważne w jakim czasie.
A póki co biegam po Rydze. Edgars zaprosił mnie na koncert, ich zespół ( a raczej mała orkiestra symfoniczna) występował jako support przed występem muzyków z Norwegii. Bardzo przyjemne jazzowe brzmienie. Potem udaliśmy się jeszcze na festyn, gdzie serwowano lokalne, zdrowe jedzenie (bleee, niedobre) i lokalne piwo (yummie, pyszne). Niestety, dość szybko odstraszyła nas stamtąd kobiecina z harfą i jej muzyka.
Dwa pozostałe dni w Rydze postanowiłam przeznaczyć na wycieczki po okolicy. Jednego dnia pojechałam pociągiem do Jurmali- miasteczka nad Bałtykiem, w czasach sowieckich bardzo znanego i popularnego kurortu. Teraz przed sezonem plaża  raczej świeci pustkami, nie licząc kilku zabłąkanych turystów i mew. W ciągu dwóch godzin można objechać Majori (tak się nazywa stacja, na której trzeba wysiąść) rowerem, scieżki prowadzą przez las, ale w każdej chwili można skręcić na plażę i próbować sił na mokrym piasku. Pociąg jedzie zaledwie 30 min z Rygi i kosztuje zawrotną sumę 2,70 euro w dwie strony. 
Na drugi ogień poszła Sigulda- klimatyczne miasteczko w Parku Narodowym Gauja, oddalone o godzinę drogi pociągiem (5 euro w dwie strony). I znowu najlepiej objechać okolicę rowerem, bo łażenia jest naprawdę sporo. Sigulda wabi atrakcjami (jak przejazd kolejką linową czy zjazd bobslejami) ale moim zdaniem najciekawszą opcją jest po prostu pokonanie rowerem górskim doliny rzeki Gauja. Szlaki są momentami tak strome, że nie sposób jechać, ale widoki i ten spokój nad rzeką, przerywany tylko odgłosami natury, wynagradzają wszystkie trudy. Trasa prowadzi przez mosty, wąskie leśne ścieżki, serpentyny, przebiega obok największej w krajach nadbałtyckich Jaskini Gutmana i ruin średniowiecznego zamku w Siguldzie.  Warto zrobić dłuższy postój nad rzeką przy Velnalas (Devil's) Cliffs- wspaniałych czerwonych lub białych klifach z piaskowca sięgających 40 metrów. Cudowne miejsce na odsapnięcie od zgiełku stolicy.

Łotwa przywitała mnie porywistym wiatrem, ogromem budynków w Rydze, piaskiem nad Bałtykiem zupełnie jak ten nasz w Polsce i spokojem leśnej natury. Kot Edgarsa zjadł mi sznurówki i wszystkie ubrania mam w kociej sierści, ale więcej strat nie ma. Mogę jechać do Estonii.










Comments

  1. twój gospodarz wygląda na zabawnego :) a to drzewo to ....wstążki uczuć ?

    ReplyDelete
  2. Taak.. Edgars byl zabawny :) niestety jego kot trochę mniej ;) nie wiem jaka jest historia tego drzewa... kolorowe jak włosy tych dziewczyn :)

    ReplyDelete
  3. Czy te wstążki na drzewach to jakaś tradycja?

    ReplyDelete
  4. Reniu jak co ta mam dla Ciebie plan treningowy na tego górskiego ultrasa:) Pozdrawiam, czytam każdą częśc i czekam na kolejne:)

    ReplyDelete
  5. Podobne drzewo widziałam w Estonii... tam wstążki zawieszali nowożeńcy na szczęśliwe pożycie :)
    Kris- czy plan treningowy obejmuje kilometrowe spacery z za ciężkim plecakiem? Bo jeśli tak to jestem ready :)

    ReplyDelete
  6. This comment has been removed by the author.

    ReplyDelete

Post a Comment