Listopadowy Peloponez, warto!

Wahaliśmy się nieco, ale, że słońca nam było trzeba, decyzja zapadła... Niech będzie kraina bogów, mitów i ruin. Spokój i ten typowy dla południa relaks. I faktycznie, relaksu było sporo, przymusowy grecki lockdown ostudził nasze podróżnicze zapędy. Trzeba będzie wrócić na Peloponez, dokończyć zwiedzanie. A wrócimy z przyjemnością!

Moje pierwsze wrażenia z jesiennej Grecji? Nie spodziewałam się, że w listopadzie będzie tak ciepło. I woda całkiem znośna do pływania (choć rześka, trzeba było się ruszać :). Poza tym koniec sezonu i covid sprawiły, że mieliśmy plaże właściwie na wyłączność. Naprawdę dobre warunki do błogiego leniuchowania. A co zobaczyliśmy, kiedy już udało się nam zwyciężyć lenia?

Kalamata

Pierwszy tydzień urlopu spędziliśmy w Kalamacie na południu Peloponezu, skąd pochodzą najsłynniejsze greckie oliwki i oliwa. Samo miasto nie jest najpiękniejsze, nie ma tu wielkich zabytków czy antycznych ruin. Miało nam służyć jako baza wypadowa do pobliskich ciekawszych atrakcji i plażowa miejscówka. Tę funkcję Kalamata spełniła doskonale. Spacer do morza z naszego domku zajmował 5 minut, do centrum mieliśmy ciut dalej, dobre pół godziny piękną promenadą. Już pierwszego dnia na placu zabaw poznałam Polkę mieszkającą tu kilka lat (a propos, zachwyciły mnie greckie place zabaw, ogrodzone, wymyślne, ciekawe i często tuż nad brzegiem morza, ze świetnym widokiem). Poleciła nam lokalne jadłodajnie (np. Bros Angelou), gdzie za grosze próbowaliśmy domowo wyglądających przysmaków. A na promenadzie obowiązkowo seafood. W Kalamacie zaczęła się też nasza przygoda z pękającymi dętkami w kołach wózka, okazało się, że nasz super terenowy pojazd nie podołał greckim stromym chodnikom i kolcom na drodze. Musieliśmy wymienić wszystkie. Statystycznie co trzeci dzień 1/3 wózka nie działała :)

Od kiedy mam dziecko ZDECYDOWANIE wolę plaże kamieniste...

Ale na szczęście tata nie ma problemu z wodą, piaskiem i bałaganem...

Zdjęcie nie oddaje, ale przepiękne zachody słońca widzieliśmy codziennie

Świetne place zabaw mają w Grecji, i z jakim widokiem!



Methoni i Pilos

Po leniwym weekendzie i pracowitym poniedziałku w Kalamacie (dentysta, spacer po centrum, pęknięta dętka itp.) we wtorek zdecydowaliśmy się ruszyć na pierwszą wycieczkę. Celem były wenecka twierdza w Methoni i zamek Neo Kastro w Pilos- fantastyczne budowle o niewątpliwej urodzie i znaczeniu historycznym. Zamek w Pilos, wybudowany przez Turków nad Zatoką Navarino, był świadkiem bitwy morskiej, która w 1827 r. złamała turecką potęgę i przyczyniła się do odzyskania niepodległości Grecji. Twierdza w Methoni, położona na wąskiej mierzei zwana była "oczami Wenecji" (z murów warowni śledzono statki płynące do Italii). Piękne zabytki... których nie zwiedziliśmy. Okazało się, że we wtorki nieczynne :) Nie ma to jak dobry research... Całe szczęście, że okolice nadały się do spacerowania. 

Plaża przy twierdzy w Methoni

Wejście główne do twierdzy

Leo śpi, a rodzice zwiedzają, niestety tylko z zewnątrz

Wybrzeże w Methoni świetnie nadaje się na wędrówki

Kolejny przyjazny plac zabaw z widokiem na morze

Kto by siedział za stołem, kiedy tu tyle do zobaczenia?

No, ale w końcu trzeba usiąść i spróbować lokalnych przysmaków. Pilos

Świetny dzień wybraliśmy na zwiedzanie :( Twierdze w Methoni i Pilos we wtorki zamknięte..



Plaża Voidokilia

Po drodze z Pilos do Kalamaty zahaczyliśmy jeszcze o plażę Voidokilia. Żałuję, że dotarliśmy tam późnym popołudniem i nie zdążyliśmy powędrować na szczyt wzgórza zamkowego, z którego rozciąga się świetna panorama na tę niezwykłą półksiężycową zatokę. Starczyło nam tylko czasu, by dojść na samą plażę, bardzo przyjemny, 20-minutowy lekki trekking.

W drodze powrotnej z Pilos zwiedziliśmy jeszcze słynną półksiężycową plażę

20 minut marszu wystarczyło, żeby uśpić pasażera

Cisza, pustka, piękne wydmy. Oryginalny kształ lepiej widać z pobliskiego wzgórza



Następnym razem obejrzymy plażę z góry


Mistra

Ta wspaniała średniowieczna wioska to dla mnie absolutny fenomen i peloponeskie must see. Pięknie tam! Mistra założona w 1249 r. przez księcia Wilhelma II na zboczach gór Tajget, w XIV w. stanowiła kulturalne i intelektualne centrum świata bizantyjskiego. W czasach świetności zamieszkiwało ją 40 tys. osób. Dziś zachwyt budzi Katedra Mitropolis, najstarsza budowla Mistry, czy Klasztor Pandanassa, żeński klasztor Królowej Świata, jedyny zamieszkany obiekt na terenie wioski. Leo miał nawet przyjemność poznać jedną z zakonnic i pogonić klasztorne koty.
Polecam zwiedzanie od samego dołu, to oznacza wspinaczkę po  wieeelu schodach, ale w ten sposób można obejrzeć wszystkie zakamarki i budynki (istnieje też wejście górne, dla mniej ambitnych, prowadzące prosto na szczyt, gdzie znajdują się ruiny zamku księcia Wilhelma II). Dwie godziny to ciut za mało (tyle czasu mieliśmy do zamknięcia), nie zdążyliśmy niestety zwiedzić muzeum. Pałac Despotów- jedna z budowli- był w remoncie, nieczynny. Koszt biletu (bez Pałacu) 6 euro. 

Droga z Kalamaty do Mistry biegnie przez góry

Szybkie śniadanie przed wędrówką

I już zaczynamy zwiedzanie

Mistra to położone na zboczach Tajgetu średniowieczne miasto

Widok na Katedrę Mitropolis, najstarszą budowlę w Mistrze

Co my byśmy zrobili bez schodów do wspinania?

Mistrę założono w 1249 r., jest starsza od Machu Picchu!

Leo na dziedzińcu Klasztoru Pandanassa

Trzeba pilnować łobuza

Na szczycie ruiny dawnej twierdzy, widoki cudne!

Nafplio

Drugi tydzień urlopu spędzaliśmy w pierwszej stolicy Grecji, Nafplio. Miasteczko o większym uroku niż Kalamata, wąskie uliczki, ładny port, malownicze wzgórze z twierdzą Palamidi, plaże, ruiny starożytnego akropolu, malutki zameczek Bourtzi na wysepce obok- słowem, jest co robić. I całe szczęście :) Okazało się bowiem, że liczba covidowych zachorowań wzrosła i Grecja wprowadziła narodowy lockdown. Oznaczało to m.in. zakaz podróży w celach rekreacyjnych. Archeologiczne stanowiska, muzea i inne atrakcje zostały zamknięte. Utknęliśmy w mieście. Troszkę szkoda, zwłaszcza, że okolice Nafplio są naprawdę interesujące, ale...co się odwlecze... :) 

Poza tym, jakoś się nie nudziliśmy. Można było wychodzić z domu "dla sportu" (i nagle całe Nafplio pomyka w adidasach :)). Zwiedziliśmy opustoszałe stare miasto, przeszliśmy nielegalnie zamkniętą promenadą do plaży Arvanitia (na usprawiedliwienie dodam, że wszyscy przechodzili, a wiecie, wleziesz między wrony, kracz jak one :). Mnie udało się nawet wspiąć do bram twierdzy, tylko dla widoków, bo sam zamek nieczynny. Przespacerowaliśmy się też piękną nadmorską ścieżką do plaży Karathona. Popływaliśmy w morzu i zajadaliśmy się specjałami z prostej jadłodajni. Wymieniliśmy kolejne dętki w wózku. Mieliśmy fajny ogródek w domu, idealny dla naszego rozbrykanego łobuza. Suma summarum, wyszło dobrze! Najważniejsze, że mogliśmy cieszyć się słoneczkiem i zmianą otoczenia. A na Peloponez na pewno jeszcze wrócimy!

Spacerujemy po porcie w Nafplio

Fajnie urządzone baseny, gdyby tylko było ciut cieplej!

Wybraliśmy się promenadą zobaczyć twierdzę Palamidi

Malownicza droga prowadzi brzegiem morza...

... do podnóża twierdzy Palamidi

Chłopaki zostali na plaży, a mama rura na górę!

Twierdza zamknięta, ale dla widoków warto!

Puste ulice Nafplio, koniec sezonu i covid

Turyści nie włażą w kadry

Widok na miasto z ruin Akronauplia

Nasze codzienne posiłki w ogródku

Spacerem na plażę Karathona, godzinka marszu pięknym wybrzeżem

Niestety za wietrznie żeby popływać

W drodze powrotnej na lotnisko zerknęliśmy na Kanał Koryncki, robi wrażenie!


Comments