Liguryjskie wędrówki. Na piechotę do Portofino




Miałam taką rozkminkę niedawno- czy ja jeszcze lubię wędrówki? Martwiłam się, że może nie, że może miłość do gór już mi przeszła, bo kiedy tak naprawdę ostatnio spędziłam cały dzień na trasie,  pokonując kolejne kilometry i garbiąc się pod ciężarem plecaka? 

Trapery kurzą się w szafie, termos na herbatę zarasta śniedzią, wstać skoro świt graniczy z cudem (tzn. wstać wypoczętym i z ochotą, inne pobudki, niechciane i senne, zapewnia mi niestety Leo...). No ładnie, myślę, kanapowiec się ze mnie zrobił jak nic. Takie mniemanie o sobie miałam do zeszłego tygodnia, do momentu, kiedy na naszym  leniwym liguryjskim urlopie postanowiliśmy pójść na piechotę do Portofino. Ponad 30-stopniowa patelnia, wypchane plecaki, strome schody- znalazłoby się parę powodów do narzekań... A jednak, był to jeden z najlepszych dni tych wakacji! Nie muszę się martwić na razie-  jeszcze nie zasiedziałam się zupełnie, serduszko wciąż pika mocniej na przygodę i wyzwania. Potwierdzone! Nadal kocham wędrówki :)

A zatem... Gdybyście akurat spędzali urlop we wschodniej Ligurii i marzyłby się wam dzień ciut bardziej ambitny (niż samo smażenie się na plaży i sączenie aperolu)- polecam niedługi spacer z Santa Margherita do Portofino. Zwłaszcza, że plaża i aperolki wcale nie muszą być wykluczone z tego planu :)

Trasa to zaledwie pięć kilometrów wzdłuż malowniczego wybrzeża Morza Liguryjskiego. Osobom bez dzieci radzę zacząć wcześnie, zanim słońce przypali was żywcem (tylko niewielki odcinek prowadzi przez las, w cieniu). Osobom z dziećmi... również radzę zacząć wcześnie, a tym, którzy tak jak my nie są w stanie opuścić domu przed godziną dziesiątą (co oznacza, że zaczynają maszerować w największy upał)- polecam zacisnąć zęby i wziąć ze sobą duuużo napojów. Będzie gorąco!

Ruszamy! Najpierw promenadą przez urokliwy kurort Santa Margherita, jedno z najpopularniejszych miast Ligurii, które- oprócz plaż, dyskotek i klubów- słynie głównie z gamberi rossi (lokalny przysmak- czerwone krewetki). Zresztą, owoce morza to specjalność całego regionu, nasza wakacyjna dieta mogłaby się zamknąć w dwóch słowach- makaron i seafood :)

Po minięciu miasteczka dalej wędrujemy wzdłuż wybrzeża, szlak prowadzi chodnikiem, obok drogi (na szczęście ruch nie jest spory). Co chwilę mijamy małe skaliste plażyczki (a raczej skalne półki, do których prowadzą schody, taka wersja półprywatnej plaży dla kilku osób, jeśli oczywiście odpowiednio wcześnie zajmie się miejsce). Woda przejrzysta niesamowicie. Aż żal, że nie możemy skorzystać- zejście do morza totalnie nie nadaje się dla bobasów, a poza tym Cinciak właśnie usnął w swojej lektyce. Spoceni jak myszy wędrujemy dalej, myśląc, ile to już razy obiecaliśmy sobie spędzać każdą drzemkę Leo na odpoczynku i nicnierobieniu... Może jutro sie uda:)

Mniej więcej w 3/4 trasy należy podjąć decyzję- czy kontynuować marsz wybrzeżem w słońcu (krócej i bardziej płasko) czy lasem w cieniu (pod górkę). Wybraliśmy cień i- mimo niemego wyrzutu w oczach M. (w końcu to on taszczył po schodach nasz słodki 15-kilogramowy ciężar)- nie żałuję :) Przyjemny chłodek, zielono, od czasu do czasu prześwitujący w gęstwinie punkt widokowy (a jest na co patrzeć! Te wille, prawie pałace i dworki... Cuda!). 

Upał jednak wciąż dawał się we znaki, chyba należy nam się przerwa. Pierwotnie chcieliśmy zrobić przystanek na Paraggi Beach- miejscu opisywanym jako "przedsionek raju". Nie podobały nam się jednak rzędy parasolek i jakaś taka komercyjna atmosfera tam panująca. Tuż za Paraggi wypatrzyliśmy kawałek plaży, która okazała się publiczna (czyli darmowa, co nie zdarza się często). Po szybkim sprawdzeniu mapy stwierdziliśmy, że to ostatnia szansa na szybkiego nura przed Portofino.

I to była świetna decyzja! Wypluskaliśmy się w krystalicznie czystej wodzie i odsapnęliśmy trochę (po tych jakże ciężkich trzech kilometrach marszu :). Mimo braku prysznica na plaży- nawet udało się spłukać (uprzejmy właściciel wypożyczalni sprzętów wodnych udostępnił szlauf). Rześcy i schłodzeni wchodzimy do Portofino!

Portofino to miasteczko BARDZO turystyczne. Zgaduję, że swoją sławę zawdzięcza położeniu, no i muszę przyznać, że główna i praktycznie jedyna ulica miasta- Calata Marconi- jest na swój sposób urokliwa (jeśli pominie się drogie restauracje i markowe sklepy). Kolorowe kamieniczki, port, zamek na wzgórzu- można tu cyknąć parę dobrych fotek, ale na całodniowe zwiedzanie nie ma się co nastawiać, bo po prostu miasteczko jest malutkie. No chyba, że planujecie dalszy trekking, szlaków na półwyspie jest znacznie więcej (czytałam m.in. o drodze do San Fruttuoso- ponoć bajeczna. Nie sprawdzaliśmy niestety, to opcja dla tych, co wstają skoro świt:)

Nie nastawiajcie się również na dobre i przystępne cenowo smakołyki, jakie bez problemu znajdziecie w innych częściach Ligurii. My po prostu wszamaliśmy odgrzewaną pizzę i lazanię w małym bistro (z chodzącym wszędzie Leo tak czy siak nie planowaliśmy "porządnego" lunchu w restauracji). Przekąska miała podreperować nasze siły, bo zamierzaliśmy wspiąć się na wzgórze zamkowe- kolejne ...dziesiąt schodów do pokonania. Ale warto, bo z Castello Brown rozciąga się widok na całą zatokę. 

Zwiedziłam zamek w samotności, mieści się tam muzeum, wnętrza są raczej pustawe, bardziej podobały mi się zewnętrzne dziedzińce i małe ogrody. No i oczywiście widok na Portofino. Do portu wróciliśmy naokoło przez piękny park (i taką kolejność polecam- wejść schodami, zejść ścieżkami) i po krótkim oczekiwaniu zameldowaliśmy się na promie płynącym do Rapallo, skąd pociągiem wróciliśmy do naszej bazy w Chiavari. 

Szczerze mówiąc nie pamiętam, czy tego dnia wieczorem mieliśmy jeszcze siłę, by wyjść na kolację. Całkiem możliwe, że Miguel coś upichcił i zjedliśmy na kanapie. Wędrówka wędrówką, ale balans musi być zachowany. A co za dużo, to niezdrowo, prawda? :)


 Promenada w Santa Margherita

  Takie cuda po drodze- natura rządzi!

Zaczynają się schody

 Będzie narzekanie...

Widoki rekompensują

 Zbliżamy się do Paraggi Beach

Zasłużona przerwa

Woda cudnie orzeźwia

Zrelaksowany Leo 

 A za rogiem Portofino

Kościół San Martino

 Centrum miasteczka

Port z widokiem na Castello Brown

 Zwiedzam zamek

Ze wzgórza zamkowego

 Castello Brown

Ech, piknie tu!



Comments