W Paragwaju czas płynie inaczej



Mój chłopak jest w połowie Paragwajczykiem, było więc jasne, że prędzej czy później wybierzemy się do jego rodzinnego kraju w odwiedziny. Do tej  pory byłam dwukrotnie w Ameryce Południowej (dawno temu Peru i ostatnio Brazylia)...

...tak jak kocham ten kontynent za cudną przyrodę, słońce i radość życia, tak również za każdym razem muszę przywykać od nowa- do wszechobecnego luzu i beztroski, wiecznego spóźniania się czy wolniejszego rytmu dnia... Mówię wam, nie jest łatwo osobie bez cierpliwości :)

Spędziliśmy w Paragwaju prawie miesiąc (z przerwą na roadtrip do Boliwii). Poniżej prezentuję zapiski z pobytu, publikowane już wcześniej na FB, z niewielką aktualizacją. 


12.12.2018 

Czy wiecie jak się nazywa stolica Paragwaju? Ja do niedawna też nie miałam pojęcia :) Asunción nie przoduje w rankingach popularności turystycznej - bo i też nie ma tu wielu imponujących zabytków czy historycznych budowli. Pierwszego dnia zobaczyliśmy większość z nich- Panteon de los Heroes, gdzie znajdują się szczątki słynnych i zasłużonych dla kraju Paragwajczyków, Palacio de los Lopez (siedzibę rządu i prezydenta) czy starą stację kolejową (bo to właśnie tutaj powstała pierwsza kolej w Ameryce Południowej).
Na tyle wystarczyło nam sił w niedzielę- po niewygodnej nocy w samolocie i wylądowaniu w 30-stopniowym upale (rano! Do wieczora robi się już 40!).

Przede wszystkim jednak wylądowaliśmy prosto w objęcia rodziny Miguela :) Jego mama ma sześć sióstr i dwóch braci- nietrudno wyobrazić sobie ilość kuzynów, ich dzieci i bliższych czy dalszych pociotków. Wszyscy są bardzo zaprzyjaźnieni i spędzają że sobą mnóstwo czasu. Ponoć właśnie te silne więzy rodzinne są głównym powodem "szczęśliwości" Paragwajczyków. Dodajcie do tego słoneczną pogodę i wszechobecnego grilla- nic dziwnego, że Paragwaj wygrywa w rankingach na najszczęśliwsze państwo świata.

A moje wrażenia? Pozytywne! Mieszkamy w pięknej willi- dawnej rezydencji... ambasadora Izraela, a jedynym zmartwieniem jest uważać, by w ogrodzie mango nie spadło na głowę 😉 (no dobra, mamy jeszcze parę innych spraw do rozwiązania przed podróżą, ale tutaj trzeba przestawić się na tryb "nie martw się, jakoś to będzie", na razie słabo mi to wychodzi). Minusem jest brak ruchu , tutaj wszędzie się jeździ autem. Poza tym rozpływamy się w upale, na szczęście zimne piwo i basen w ogrodzie pomagają...

Jeszcze nie wyruszyliśmy w drogę, a przygody już same nas znalazły... Kuzyni Miguela wpadli na pomysł wycieczki do pięknego wodospadu Salto Cristal, znajdującego się około 150 km od Asunción. Skompletowaliśmy dwa auta chętnych (bo jak wspominałam, rodzinka M. lubi robić wiele rzeczy razem) i ruszyliśmy ze stolicy, zatrzymując się oczywiście parę razy po drodze, na przekąskę czy toaletę :) W końcu po 4 godzinach jazdy (!) dotarliśmy do lasu i kempingu, gdzie należało zostawić auto i dalej zejść na piechotę do rzeki. Właściciel, który skasował nas za wstęp (wodospad jest państwowy, ale ziemia prowadząca do niego już nie, stąd budka z biletami) napomnkął, że niedawno był pożar i drewniane schody prowadzące do wody mogą być uszkodzone. Faktycznie, tak było- początek trasy został nadpalony, choć wciąż możliwy do przejścia po skałach. Stromo, ale dalibyśmy radę. Niestety dla ciotek Miguela zejście było zbyt trudne, po kilku nieudanych próbach postanowiły, że poczekają na nas w aucie. Już miały maszerować z powrotem, kiedy zdarzył się wypadek- ciotka Nancy niefortunnie poślizgnęła się na przysypanej pyłem skale i poturlała się zboczu. Na szczęście w porę złapał ją Miguel. Wyglądało to strasznie, ale skończyło się tylko na potężnych obtarciach- oczywiście, wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy i trzeba było jechać znów 4 godziny do szpitala na prześwietlenie:( Zamiast pluskać się w wodzie, dzień zakończyliśmy awanturą przy bramie ("dlaczego sprzedał pan nam bilety, dlaczego nikt tego nie naprawił, zamkniemy panu ten kemping, to jest skandal!"). A miało być tak pięknie....

 Niedzielny market staroci

 I od razu mam suveniry!


 Panteon Bohaterów

 Empanadas w słynnym Lido Bar

 Pałac Prezydencki

 Willa ciotki Gladys

Niedzielny lunch


 Strome zejście do Salto Cristal, niefortunne, jak się okazało...


...a potem już tylko krótka wizyta na szczycie wodospadu


28.12.2018

Jak się spędza Święta w Paragwaju? Rodzinnie, oczywiście, a oprócz tego bez tej naszej polskiej spiny, że trzeba wcześniej koniecznie wypolerować podłogi, umyć okna i nagotować jak dla armii :) I taki luz mnie się podoba. Tęskniłam natomiast za barszczem, pierogami, karpiem i tradycją. Zasiedliśmy do kolacji dopiero o 23, kiedy w końcu zebrała się rodzina- Paragwajczykom przecież się nie śpieszy... W menu królowały potrawy na zimno (upieczony wcześniej indyk, matambre- rolada mięsna z jajkiem, krowi język w occie i czosnku, paraguayan sopa- czyli ciasto/chleb z kukurydzy, mleka i sera, sałatki) oraz mój bigos i gołąbki. Na słodko- tiramisu, pudding ze skondensowanego mleczka i jabłecznik z lodami, który zrobił furorę :P

O północy złożyliśmy sobie życzenia i wystrzeliliśmy parę fajerwerków w ogrodzie, potem prezenty, oglądanie naszych zdjęć z podróży i rozmowy do białego rana. W wykonaniu rodziny rzecz jasna, bo ja padłam już o 2- kiedy przebudziłam się o 8, Miguel dopiero się kładł... 

Pierwszy dzień Świąt to znów odwiedziny rodziny, pół dnia spędzamy w basenie, bo upał niemiłosierny. Wieczorem namawiamy część kuzynek na spacer - i mamy na myśli przechadzkę, dla nich zaś "spacer" oznacza "weź auto i przejedź się po okolicy" :))) Udaje nam się wynegocjować krótkie zwiedzanie na piechotę dzielnicy San Jeronimo, z uroczymi, kolorowymi domkami i schodami. Ale na spacer Costanerą- odnowioną częścią nabrzeża rzeki Paraguay- nie ma już chętnych, dziewczyny wracają do domu, a do nas dołącza za to Javier z koleżanką. Wybrzeże tętni życiem- mieszkańcy miasta toczą się na wypożyczonych czteroosobowych rowerach, puszczają latawce, stoją w kolejkach na przejażdżkę łódką, chrupią popcorn. Kręcimy się tam dobrą godzinę, potem piwko i znużeni słońcem wracamy.

A drugiego dnia Świąt- wycieczka! Jedziemy na Estancię "Tajy Kare" (co w języku guarani znaczy "krzywe drzewo")- jedną z trzech farm, które posiada rodzina M. Po raz kolejny zadziwia mnie działanie paragwajskiej czasoprzestrzeni- 250 km pokonujemy w... 6 godzin :) No, ale przecież trzeba się zatrzymać po przynętę na ryby, potem na obwarzanki chipa, potem na toaletę, potem na tankowanie.... A potem skręcić z asfaltu w busz- gdyby popadało więcej, nie przejechalibyśmy przez zalane ścieżki. Po otworzeniu (i zamknięciu za sobą) co najmniej siedmiu bram docieramy wreszcie na miejsce. A tu czas płynie jeszcze wolniej. Rano- zanim upał stanie się nie do zniesienia- łowimy ryby (rzeka pełna jest piranii i to właśnie one najczęściej rozszarpują przynętę- nadadzą się na zupę). Udaje mi się złowić pięć sztuk- to tylko małe piranie, ale adrenalina, kiedy coś drga na haczyku nie do opisania! Sąsiad łapie w nocy olbrzymią surubi- lokalną pyszną rybę, z której na obiad robimy... schabowe. W ciągu dnia jest za gorąco na jakiekolwiek aktywności, dopiero wieczorem odżywamy. Spacery, konie, ognisko, karty, znów łowienie....Tak egzotycznie upływają nam Święta :) 

Sylwestra spędzimy z dalszą częścią rodziny M. w Ciudad del Este- mieście przy granicy z Brazylią i Argentyną. Tam mieszka kuzynka Tere, która podróżowała z nami wcześniej, stamtąd mamy lot powrotny i tam też czeka nas trochę zwiedzania...O tym niebawem.

Świąteczne porządki- strącanie kokosów

 Wigilia 

 Hamak w prezencie, niestety nie zmieścił się do bagażu...

 Z kuzynkami w San Jeronimo

 Kolorowo!

Modelki

 Kupujemy przynętę

 Estancia

 Rzeka Paraguay, pełna piranii

Wio koniku!

 Ciotka Gladys w swoim żywiole

I mnie się udało, choć tylko piranię...

 Kolacja z ogniska

 Zdobycz sąsiada

 Codziennie kilkugodzinna siesta

A czasem wędrówki w buszu

Pięknie tu


 Sylwestrowo!

Nowy Rok z Tere i jej rodzinką


Comments