Zdradzamy Szwajcarię! Wędrówki w Schnepfau


Zdradzamy Szwajcarię! 

Pomysł zrodził się już dawno
po meczu siatkówki,
zapytałam, czy jedziemy
w góry do bacówki.



A że fajnych mam znajomych,
namawiać nie muszę, 
na dodatek każdy weźmie 
trunki w razie suszy. 

Tylko gdzie by tu pojechać 
wciąż debatujemy, 
Ma być miło i nie-płasko, 
Wiemy, czego chcemy. 

Chociaż górską jest potęgą,

przepiękną krainą,
nasz wzrok dalej nieco sięgnął,
Szwajcarię ominął.

W Voralbergu, hen od miasta
pośrodku doliny,
gospodyni leje schnapsa,
udziela gościny.


Czemu nie, zakrzyknęliśmy
wszyscy zgodnym chórem, 
byle tylko były góry,
już nieważne które. 

Tak wylądowaliśmy w chacie
w austriackim Schnepfau
i zapewniam, proszę ja cię,
na siłę nikt nie pchał.

W zimie byłam tam na nartach 
i wiedziałam zatem,
że powrócę w te rejony, 
ale teraz latem.

I mam szczęście, że w Zurychu
cool ludzie mieszkają.
Jedziesz? Jadę! Nawet chwilę
się tu nie wahają.

Pioter, Gianni, Katia, Simo,
Miguel z Christiną,
każdy z innych stron Europy, 
każdy lubi wino.

W piątek wieczór przy kuchence
Mig(u)el się uwijał,
popisowe danie główne
hiszpańska tortilla.

Potem ster przejęli Włosi
i tak właśnie oto, 
na kolację oprócz wina
mieliśmy risotto.

Atmosferę podgrzewały
wyczyny Ronaldo,
bo się właśnie mundial zaczął
vamos Portugalio!

Miguel niepocieszony,
bo z Hiszpanią remis,
lecz co zrobić, gdy Christiano
to gracz nie z tej ziemi...

Na sobotę plan był prosty
wyruszamy w góry,
bardzo chętnie spędzę dzionek
na łonie natury.

Nikt z nas pewnie nie przypuszczał,
dam (se) uciąć rękę,
jaką niespodzianką będzie
szczyt, co zwą Holenke. 

Na początku było miło, 
nogi nas nie bolą, 
zwłaszcza że dwie trzecie góry 
śmigamy gondolą. 

Stacja Mellau, tu wysiadka
przepiękne widoki, 
na szlak, co pnie się pionowo 
kierujemy kroki. 

Tempo mamy doskonałe, 
ale trzeba przyznać, 
że dla takich jak my zuchów 
to nie jest pierwszyzna. 

(Tym bardziej jestem zdziwiona
tym, co potem było, 
lecz nie uprzedzajmy faktów, 
niech wciąż będzie miło).

Ścieżka wije się bajecznie 
wśród pastwisk i dolin
i stwierdzam zupełnie grzecznie, 
nikt się nie certoli. 

Tylko jedna mała przerwa 
na kęs czekolady, 
kto nie drepta, ten jest mięczak, 
my nie damy rady?? 

Nagle jawi się drogowskaz, 
to decyzji chwila, 
w lewo- szczyt, w prawo- dolina, 
wysiłek czy chillout? 

Każdy chciałby sił spróbować, 
podejść do ataku, 
tylko Katia po kwadransie 
zawraca do znaku. 

Ciężko, duszno, pot się leje 
strumieniami z czoła
wlokę się jak stara szkapa, 
nie wiem, czy podołam. 

Wreszcie staję na Holenke, 
to jest fenomenem, 
że doszłam na własnych nogach 
i bez butli z tlenem. 

Na szczycie się rozsiadamy
niczym król w pałacu, 
to najwyższa od dziś góra
zdobyta na kacu. 

Nieco ponad dwa tysiące
metrów wysokości,
a wydaje się daleko
jak stąd do wieczności.

To nie koniec naszych zmagań
z tym najgorszym z wzniesień,
nim zejdziemy stromym zboczem
chyba przyjdzie jesień.

W dół i w dół nogę za nogą
stawiamy ospale,
mięśnie drgają, a ból będzie
raczej długotrwały.

W wiosce Au Katia i Simo
na przystanek biegną,
a my dalej, wzdłuż strumienia,
już nam wszystko jedno.

Lodowata górska woda
nie zachęca wcale,
ale dla nas to najlepsza
opcja w tym upale.

Home, sweet home, padam na łóżko
i nie wiem, czy żyję,
ale jedno wiem na pewno,
od jutra nie piję.

Trzy dni potem wciąż poruszam
się jak paralityk,
ledwo mogę unieść nogę
nie stękając przy tym.

Niech mądrości zabrzmią słowa
okupionej bólem.
Piłeś? Nie jedź! Piłeś? Nie idź!
A tym bardziej w góry :)


















Comments