Argentyńskie tango nad Balatonem. Jedziemy na ślub!


"Chcę się pobrać na Węgrzech"- powiedziała Zwiewna Florencja do swojego narzeczonego. "A ja chciałbym na plaży"- westchnął Muzykalny Viktor, ściskając jej wiotką dłoń. "Pójdziemy na kompromis mi amor"- uśmiechnęła się słodko, wiedząc, że i tak będzie po jej myśli...
Tak właśnie wylądowaliśmy nad Balatonem ;)

Flor (uroczą i delikatną Argentynkę) i Viktora (Węgra z bardzo muzykalnej rodziny) poznałam już jakiś czas temu na domówce u Miguela w Madrycie. Miłość kwitła, wbrew kłodom rzucanym pod nogi Flor przez urząd imigracyjny, który nie pozwalał jej zostać w Hiszpanii na stałe. Na szczęście, ten problem- jako pani Viktorowej- już jej nie dotyczy :) A my mieliśmy niepowtarzalną okazję gościć na argentyńsko-węgierskim weselu w kurorcie Alsoors nad Balatonem. 

Balaton- "węgierskie morze", wakacyjny obiekt westchnień naszych rodziców, wciąż ma wiele do zaoferowania. Ciepła, czysta woda przyciąga amatorów sportów wodnych i leniwego plażowania (choć typowej plaży nie uświadczysz- raczej trawiaste brzegi). Południowa część jeziora to raj dla rodzin z dziećmi (płyciutko!) i imprezowiczów (dyskoteki, puby i bary). My zawitaliśmy na brzeg północny- krainę łagodnych wzgórz, wygasłych wulkanów i winnic, jakich nie powstydziłaby się Francja czy Hiszpania. I właśnie w jednej z lokalnych winnic zorganizowano przyjęcie weselne. 

Zaślubiny natomiast odbyły się w maleńkim kościółku w Alsoors. Specjalnie na tę okoliczność znaleziono dwujęzycznego księdza (msza odbyła się po hiszpańsku, z krótkimi węgierskimi wstawkami dla rodziny pana młodego). Uświetnił ją muzyczny występ braci i siostry Viktora- tam chyba każdy gra na jakimś instrumencie :) Przez chwilę myślałam, że i pan młody popisze się jakąś solówką (wymiata na skrzypcach), ale pewnie w tamtym momencie miał już wystarczająco dużo wrażeń...

A potem d
zwony, ryż na szczęście, życzenia, gratulacje, krótka sesja zdjęciowa i już można udać się nad jezioro, gdzie w porcie czeka barka, którą wyruszymy na krótki rejs po Balatonie. Bardzo fajny pomysł :) Na pokładzie był czas by poznać bliżej obie rodziny, wypić lampkę (lampki...) szampana za zdrowie młodej pary, a nawet zatańczyć salsę. Mój hiszpański dalej kuleje (wrodzone lenistwo!), więc z Argentyńczykami pokonwersowałam tylko trochę, na szczęście Węgrzy opanowali angielski w stopniu więcej niż potrzebnym do weselnych rozmówek :)

Ciut rozochoceni zimnymi bąbelkami dotarliśmy wreszcie do restauracji, gdzie w pięknych okolicznościach przyrody (co za widok na jezioro!) podano pyszny obiad, tort i mnóstwo wina. Flor i Viktor zatańczyli argentyńskie tango, a potem- płacąc drobniakami do koszyczka- rezerwowaliśmy sobie taniec z młodą parą. I tu moje lekkie rozczarowanie, bo na tym część taneczna się kończyła... Goście- zamiast poderwać się do zabawy, czego właściwie spodziewałam się po Latynosach i bratankach-Węgrach- uparcie tkwili za stołem i za nic nie chcieli zostawić swoich kieliszków. Może nie doceniłam uroku i siły przyciągania węgierskiego tokaja?

Tak czy owak, w szampańskich nastrojach wróciliśmy wieczorem do wioski, w sam raz na finał Ligi Mistrzów :) Proszę się nie dziwić- grał Real Madryt. Dobrze, że godzina meczu nie pokrywała się z godziną ślubu, bo mielibyśmy niezłą zagwozdkę :)

W niedzielę- zanim wyruszyliśmy w drogę powrotną do Budapesztu- daliśmy obowiązkowego nura w Balaton (być tam i nie popływać??), wdrapaliśmy się na pobliską wieżę-punkt widokowy i spróbowaliśmy lokalnej kuchni, a konkretnie langosza- smażonego placka ze śmietaną i serem, samo zdrowie :)

Zostały nam 24 godziny do wylotu, a to zdecydowanie za mało na niezwykle ciekawy Budapeszt. Wystarczająco natomiast, by:
- zaparkować auto w centrum miasta zaledwie 100 metrów od hostelu (mimo ostrzeżeń znajomych o niemożności parkowania w Budapeszcie)
- wziąć prysznic w hostelu, gdzie jeden pstryczek obsługiwał wszystkie żarówki w kabinach, co oznaczało nagłe ciemności, gdy ktoś inny kończył ablucje i postanowił wyłączyć światło
- przejść się klimatycznymi uliczkami dzielnicy żydowskiej
- zjeść megaostry gulasz 
- wypić jeszcze jednego drinka z gośćmi weselnymi i parą młodą
- wdrapać się na Zamek w największym upale i znaleźć niedrogie piwo w sercu tej turystycznej atrakcji
- zobaczyć słynny Parlament 
- posłuchać muzyki na żywo nad pięknym modrym Dunajem
- odmówić po raz enty naganiaczom rejsów po pięknym modrym Dunaju
- zrobić zakupy do domu (magnesik, parę przyborów kuchennych i twarożkowe batoniki w czekoladzie- odkrycie weekendu!)

Udany wyjazd :) A co za rok! Jeszcze nawet połowa nie minęła, a nam udało się odwiedzić trzy nowe kraje (i będzie więcej!)...


 Piękniejsza połowa wesela...

... i ta brzydsza ;)

Salsa na Balatonie

Zdrowie młodej pary!

 Klimatyczny obiad w restauracji-winiarni

W węgierskiej winnicy

Zawsze jest dobra pora na punkt widokowy...


... i na lokalne przysmaki- tu smażony langosz.

Panorama Budapesztu

 Parlament 

 Zwiedzamy jak zwykle na piechotę

Nice weekend!


Comments

  1. Przy takim emploi stanowiłaś swoistą konkurencję dla Panny Młodej. Do tego ten bordowy krawat Miguela. Ja dałbym się nabrać, że to było Wasze wesele. ;-P

    ReplyDelete

Post a Comment