Dlaczego nie pojadę na razie w dłuższą podróż?



Podjęłam decyzję. Długo biłam się z myślami, analizowałam wszystkie "za" i "przeciw", przewidywałam możliwe scenariusze... I doszłam do wniosku- wymarzona, wyczekana podróż do Ameryki Południowej nie może się odbyć. Nie teraz...

Są tu tacy, którzy od początku śledzą moje poczynania na "Cudnych Manowcach" (wielkie Wam dzięki...także za to, że nie zraża Was kanciastość bloga i zielone tło!). Wy wiecie, jak zaczęła się ta przygoda. Dwa i pół roku temu moje życie wyskoczyło z utartych torów (stabilna praca, dom, samochód, obiadki, zakupy...) i przestawiło się na tryb pędzącej karuzeli. Roczne podróżowanie po Azji i Australii, powrót, szybka przeprowadzka do Norwegii, ciężka praca i pobyt w Oslo wiecznie "na walizkach" (dla oszczędności zmieniałam mieszkanie pięć razy), Święta w Madrycie, Wielkanoc na Florydzie, przejazd rowerem do Polski, wakacje w kraju, potem Dolomity, ponownie Oslo i Irlandia, wyprawa rowerowa przez Pragę do Monachium i wreszcie zakotwiczenie w Zurychu (z krótkim wypadem do Brazylii). Działo się :) I dobrze, bo ja lubię jak się dzieje...

I miało się dziać dalej... Od tej nieskrępowanej przygody, codziennie nowych spotkań i niespodzianek (milszych lub nie) można się uzależnić. Po powrocie z Australii myślałam tylko o jednym- jak zarobić pieniądze na kolejny wyjazd. Pomysł pracy w Norwegii był strzałem w dziesiątkę, przez niespełna rok uzbierałam fundusze, które spokojnie wystarczyłyby na włóczęgę po Ameryce Południowej. Dlaczego więc postanowiłam nie jechać, a zamiast tego wylądowałam w Zurychu? Bo okazało się, że jestem w związku :)

Pamiętacie Miguela- Hiszpana, którego poznałam w Ułan Bator i z którym przejechałam pół świata? Nasza historia mogłaby być podstawą zakręconego komediodramatu, z mnóstwem zwrotów akcji i nieprzewidzianych zdarzeń (może w przyszłości pokuszę się o napisanie romantycznej wersji mojej podróży). Otóż- po wielu perypetiach- dostałam propozycję wspólnego zamieszkania i "spróbowania życia razem" :) W Zurychu. Oboje lubimy wysoką poprzeczkę, a budowanie relacji, której fundamentem była szalona egzotyczna wyprawa, brzmiało jak wyzwanie. Ponoć związki się sprawdzają "na wyjeździe". A my od wyjazdu zaczęliśmy.... i teraz chcemy się przekonać, jak wygląda "codzienność". 

Nie mówię, że po przeprowadzeniu się we wrześniu do Zurychu (na rowerze :) myśl o dłuższych wakacjach dalej nie chodziła mi po głowie. Oczywiście, że marzyłam (marzę) o Patagonii, Amazonce i piramidach w Meksyku, chciałam też popracować jako wolontariusz i w końcu podszlifować hiszpański. Czasami jednak trzeba zamienić jedne marzenia na inne. Długiej podróży na razie nie będzie, ale na nudę nie narzekam. Po wielu miesiącach korzystania z czyjejś gościnności nareszcie mogę się odpłacić- co chwilę ktoś nas odwiedza! W nowym roku planuję uaktualnić profil na Couchsurfingu i WarmShowers- będę hostem pełną gębą! Czeka mnie też kilka wyjazdów do Polski (to plus mieszkania tak blisko), a na Sylwestra lecimy do kraju, gdzie jeszcze nie byliśmy, więc cieszymy się jak dzieci. Przygoda się nie skończyła, ma tylko trochę inny wymiar. Na chwilę osiadam, a w przyszłym roku zamierzam znaleźć pracę....
Ameryka Południowa zostaje tylko odroczona. Miguel pochodzi z Paragwaju, więc prędzej czy później trzeba będzie poznać te wszystkie ciotki (mama M. ma siedmioro rodzeństwa:)

A tymczasem odkrywam blaski i cienie życia w Szwajcarii. Znalazłam już drużynę siatkówki, spełniam się kulinarnie, ćwiczę hiszpański (ostatnie dwa weekendy spędziłam z gośćmi z Madrytu- Miguel jest przerażony, że coraz więcej rozumiem :). Niedługo na blogu pojawi się więcej informacji o kraju sera, zegarków i czekolady. A jeśli macie ochotę wpaść w odwiedziny- kanapa czeka! Zapraszamy!

Comments