Brazylijskie wakacje. Rio de Janeiro



"Opancerzyłem samochód"- Ricardo, brat Miguela wskazuje na kuloodporne szyby swojego land rovera- "Ostatnio znów zrobiło się niespokojnie w mieście". "Faktycznie, takiej ilości policji jeszcze nie widziałem"- dodaje M. Na każdym rogu stoi radiowóz, funkcjonariusze przechadzają się nawet po plaży.

"To sprawka miejscowych gangów, walczą o władzę i terytorium"- tłumaczy Ricardo- "Strzelaniny i pościgi możesz zobaczyć już na naszych ulicach, nie tylko w fawelach". "Znalazłem ślady po kulach na moim roboczym parkingu- Ricardo ma firmę produkującą znaki i tablice drogowe- "Od tego czasu wolę się zabezpieczyć".

Wcześniej, przed zeszłorocznymi igrzyskami olimpijskimi, wojsko spacyfikowało część slumsów i twardą ręką trzymało porządek. Teraz - po okresie względnego spokoju- w Rio znów rozgorzały walki między lokalnymi kartelami w fawelach- cieszących się złą sławą najbiedniejszych dzielnicach Rio, rozrastających się na wzgórzach wokół miasta. Mieszka tam aż 22% populacji Rio de Janeiro, a w całej Brazylii w slumsach żyje ponad 12 milionów ludzi. Byle jakie baraki, brak dostępu do bieżącej wody i elektryczności, handel kokainą przemycaną z Kolumbii, porachunki mafijne. Oczywiście, nie wszyscy favelados są przestępcami i nie wszystkie fawele są niebezpieczne. Można jednak mieć ogromnego pecha, jak dwójka włoskich motocyklistów w podróży po Ameryce Południowej, którzy zabłądzili w drodze na słynne wzgórze z Chrystusem i przypadkowo znaleźli się w faweli Santa Teresa- jeden został zabity na miejscu, drugiego postrzelono i wypuszczono z wiadomością: "Nie przychodźcie tu, nie chcemy obcych!".
Ricardo opowiada nam o jednym mylącym rozjeździe, który- jeśli skręcić za wcześnie- prowadzi prosto do faweli. I nagle zamiast podziwiać piękne widoki z bezpiecznego turystycznego szlaku, znajdujesz się w podejrzanej dzielnicy, gdzie ludzie są tak biedni, że nie mają nic do stracenia. Ricardo chciał za darmo ustawić tam znak- "Uwaga, niebezpieczeństwo", ale nie zgodził się urząd miasta, twierdząc, że jest to dyskryminacja.  


Faweli więc nie zwiedzamy (chociaż czytałam o agencjach specjalizujących się w tego rodzaju turystyce- wycieczki do dzielnic nędzy i podglądanie najuboższych zrobiły się modne w wielu krajach). Oglądamy za to przedsionek jednej z nich- słynne schody Escadaria Selaron prowadzące do faweli Santa Teresa. Niesłychane, jak ludzie z wyobraźnią i pasją potrafią przekształcić odrapaną brzydotę w dzieło sztuki. Historię obskurnego i biednego zaułka odmienił mieszkający tam chilijski artysta Jorge Selaron. W 1990 r. naprawiając zniszczone fragmenty chodnika przy swoim domu, postanowił ozdobić także schody, a jedynym dostępnym materiałem, jaki posiadał były stare płytki ceramiczne. Wzbudzając początkowo śmiech sąsiadów i poświęcając własne pieniądze i czas, Selaron przez 20 lat wkomponował prawie 2000 płytek, pochodzących z 60 krajów (idea artysty przyniosła sławę temu miejscu i ludzie z całego świata przysyłali materiał do pracy). Dziś cukierkowe schody stały się jednym z najsłynniejszych symboli Rio, tłumnie odwiedzanym przez turystów i niezwykle wdzięcznym obiektem fotografii. Jorge Selaron  w 2013r. został znaleziony martwy przed swoim domem- źródła spierają się, czy było to morderstwo czy samobójstwo. 

Z Escadaria Selaron maszerujemy dalej, kto by brał taksówkę czy metro, kiedy można iść w 32-stopniowym upale? Mijamy imponujący Akwedukt Carioca, jeden z najstarszych zabytków kolonialnych Rio, przedzieramy się przez sobotni targ różności (tam magnesik kosztuje 2 reale, a nie 10 jak w turystycznych sklepikach) i dochodzimy do odrestaurowanego z okazji igrzysk wybrzeża i portu. Znajduje się tam futurystyczny budynek Museum of Tomorrow (Muzeum Jutra). Zeszłoroczna olimpiada w Rio zmieniła wiele na lepsze, rozwinęła infrastrukturę, choć masa problemów pozostała nierozwiązana (m.in. olbrzymia korupcja- Ricardo wspomniał, że raptem tydzień temu wybuchł wielki skandal- wysoko postawiony urzędnik odpowiedzialny za organizację igrzysk siedzi już w więzieniu za przekręty finansowe). Miguel twierdzi, że Szwajcaria i Brazylia są do siebie bardzo podobne- w obydwu krajach musisz płacić za niewiedzę bądź za uzyskanie informacji- tyle, że w Szwajcarii dokładnie wiesz ile i za co płacisz, w Brazylii panuje dowolność :)

Celem naszej wizyty w Rio de Janeiro (dopiero niedawno skojarzyłam, że ta nazwa oznacza "styczniowa rzeka"- Portugalczyk Gaspar de Lemos, który 1 stycznia 1502 r. odkrył zatokę, sądził, że to ujście rzeki) jest głównie sobotnia uroczystość. Ojciec Miguela obchodzi swoje 80-te urodziny i z tej okazji rodzina zjeżdża się z Hiszpanii, Izraela i pozostałych części Brazylii. Cieszę się, że niektórzy znają angielski, bo mój portugalski nie istnieje (z hiszpańskim lepiej, dużo rozumiem, ale trochę wody upłynie, zanim odważę się przemówić). 

Rodzina doradza nam, co powinniśmy zobaczyć, nie mamy za wiele czasu niestety, bo za parę dni wypożyczamy samochód i suniemy na północ do nadmorskich kurortów. Poza tym tutaj wszystko odbywa się w brazylijskim tempie....pooowoooli..... Nie możesz przyjść na lunch na godzinę- biesiada przy stole zajmie przynajmniej trzy. Ale co to za biesiada! Uwielbiam tamtejsze jedzenie! Egzotyczne owoce, których nazw nawet nie znam, ryby i owoce morza, bardzo słodkie desery no i mięso. Tutaj nie można być wegetarianinem ;)

O rodizio słyszałam od M. jeszcze w podróży. Koncept jest następujący- płacisz za wejście do restauracji i jesz ile chcesz- taki typowy bufet, sałatki, sushi, warzywa  i przekąski wybierasz sam z baru. Natomiast mięso jest przynoszone przez kelnerów. Wielkie, nadziane kiełbaskami, stekami, żeberkami szpikulce, z których długim nożem kelner odkroi kawałeczek, jeśli skiniesz głową. W niektórych rodizio (churrascarias) na stole znajdują się podkładki- obrócona zielonym do góry znaczy "więcej mięsa", czerwony kolor to "dziękuję, wystarczy". Niebezpieczne to miejsce, bo ciężko kontrolować ilość zjedzonego jedzenia, kelnerzy przychodzą co chwilę, prezentując z dumą kolejny nadziany smakowicie patyk :)

I tak między jednym pysznym lunchem a drugim próbujemy spalić kalorie zwiedzając miasto. Nasz hotel znajduje się przy najbardziej znanej plaży w Brazylii (a może i na świecie). Copacabana- długie piaszczyste zakole- zaczyna się przy Bulwarze Księżnej Izabeli, a kończy przy Forte de Copacabana (dawnej twierdzy broniącej wejścia do portu). Za fortem rozciąga się kolejna plaża Ipanema, która nam się wydaje bardziej malownicza od swojej słynnej siostry. Woda w Atlantyku dla mnie lodowata- Miguel oczywiście wchodzi. Na obu plażach znajdziesz co tylko dusza zapragnie. Leżaki, piwko, a nawet wifi za niewielką opłatą dostaniesz z barracas, czyli plażowych budek. Wędrujący sprzedawcy mamią wszelkiego rodzaju artykułami pierwszej i niekoniecznie pierwszej potrzeby (stroje kąpielowe, chusty, dmuchane zabawki, gotowe drinki, krewetki i dziwaczne przekąski). 

Z plażowych ciekawostek- paradowanie topless jest w Brazylii zakazane. Natomiast nikt nie widzi nic złego w pokazywaniu pośladków- a taki widok to norma biorąc pod uwagę wielkość brazylijskiego bikini (to właściwie trzy złączone sznureczki).
Zaskoczyło mnie też, jak Brazylijczycy dbają o formę. Przy plaży praktycznie co kilka metrów ustawione są mini-siłownie i drążki do podciągania. Masa biegaczy i rowerzystów. Mężczyźni są wyrzeźbieni jak bogowie, a i dziewczyny z sześciopakiem się zdarzają- chociaż więcej jest tych bardziej obfitych. 


Dwie rzeczy obowiązkowo w Rio trzeba zobaczyć...hmmm, a może trzy, ale my na karnawał musimy poczekać :) Oprócz rozgrzanego sambą święta, absolutnym minimum zwiedzania dawnej stolicy Brazylii są dwa wzgórza- Głowa Cukru i Corcovado z pomnikiem Chrystusa Odkupiciela. 

Na Corcovado wjeżdżamy stromą kolejką (nietanio, cena- 61 reale w tygodniu, 74 na weekend- przelicznik do złotówek 1:1,10) tuż przed zachodem słońca. Na szczycie pełno ludzi, ale M. wyjaśnia, że to naprawdę garstka w porównaniu z tłumami w okresie karnawału. Nie ma szans na fotografie bez postronnych osób. Statua mierząca 30 metrów wysokości i stojąca na 8-metrowym cokole ma upamiętniać setną rocznicę odzyskania niepodległości przez Brazylię. Projekt rzeźby Chrystusa z wyciągniętymi ramionami autorstwa Hektora da Silvy zwyciężył w konkursie (pokonując m.in. projekt ogromnego krzyża czy posąg Boga z kulą ziemską w dłoni- Brazylia to bardzo katolicki kraj). 

Drugie wzgórze- z portugalskiego Pao de Azucar, angielskie Sugarloaf, a po polsku Głowa Cukru, od jego kształtu podobnego do glinianej formy używanej w procesie rafinerii cukru- robi jeszcze większe wrażenie. Z tej zaledwie 400-metrowej skały leżącej w dzielnicy Urca (tej samej, o której śpiewał Bodzio z RO20 w "Popłyń do Rio") rozciąga się magiczny widok- mówi się, że Rio jest jednym z najpiękniej położonych miast na świecie- i panorama ze szczytu to potwierdza. 
Najprostszym sposobem zdobycia Głowy Cukru jest wjazd kolejką linową. Lub- wersja dla mniej leniwych i spalających kalorie jak my- wędrówka przez niesamowity las tropikalny do stacji przesiadkowej kolejki na wzgórzu Urca, 30 minut marszu po stromych schodach. Po drodze kilka punktów widokowych i towarzystwo uroczych małpek. Z Urca musimy już wsiąść do wagoniku. Na Pao de Azucar jest więcej przestrzeni niż na Corcovado, mimo oblężenia turystami można spokojnie podziwiać krajobraz. 
Głowa Cukru to także mekka wspinaczy, poprowadzonych jest tu około 270 tras wspinaczkowych. Niezwykły to obraz, widzieć malutkie kolorowe punkciki na niemalże pionowej skale. 

Miguel stwierdził, że- oprócz samby i forro- widzieliśmy wszystko, co brazylijskie. Jedziemy teraz do nadmorskiego kurortu Buzios (fajna nazwa :) odpocząć od zgiełku wielkiego Rio de Janeiro. I w końcu muszę spróbować capirinhi. Relacja wkrótce.

Misterne cuda z piasku na Copacabanie


Plaża Ipanema- trochę bardziej "lokalna"


Hotel z widokiem


Zwiedzamy twierdzę Copacabana

Mieści się tu Muzeum Historii Wojska..

...oraz pozostałości po umocnieniach artyleryjnych

Miguel z mamą

Impreza rodzinna

Spacerkiem na Sugarloaf

Widok na Sugarloaf- Głowę Cukru

Lądowisko dla helikopterów i Chrystus w oddali

Cristo Redentor

Akwedukt Carioca

Słynne schody Selaron

Trafiliśmy na targ

Kolorowe ulice Rio

Rodizio- mięcho z rożna

Spróbuje pan?

 Zielona- chcę więcej mięsa, czerwona- nie, dziękuję

Brazylijskie słodkości

Palmito- jadalny korzeń palmy

Sorbet z owocu acai

Nadziewane "pierożki"

Kryzys! Lord Vader tylko z jednym żołnierzem i na piechotę ;)

Rio I love You!


Comments