Norweskie wędrówki część 2- Preikestolen i Lindesnes


Do wyjazdu z Norwegii został tydzień (szaleństwo! Pakuję się, naprawiam rower, chodzę na niezliczone kawusie, eksploatuję się towarzysko, googlam, co jeszcze muszę wiedzieć, zanim wrzucę wszystko na bagażnik mojego wehikułu i popedałuję do domu), a w międzyczasie- rzutem na taśmę- zwiedzam jeden z cudów norweskiej natury- niesamowite Preikestolen.


A było to tak.... Zaraz po powrocie z wakacji postanowiłam wybrać się na południe Norwegii do Kristiansand odwiedzić Olka i Agę- znajomych, u których parę miesięcy temu moja norweska przygoda się zaczęła. Akurat gościła u nich ekipa z Wrocławia, więc było wesoło, tłoczno i wycieczkowo. Miałam nadzieję, że wybierzemy się razem, niestety- na wyjazd na Preikestolen- zabrakło już chęci (to prawie 4 godziny jazdy w jedną stronę!). 
Zbliżał się weekend, sprawdziłam pogodę, słonecznie do niedzieli, od poniedziałku tragedia, zimno i pada. Teraz albo nigdy! Poza tym jestem tak blisko....tzn. o wiele bliżej niż miałabym ze stolicy. Ośli (lub w moim przypadku barani, bo taki znak zodiaku :) upór może być wadą. Czasem jednak jest zaletą. Uparłam się, że zobaczę Preikestolen- i udało się! Z Oslo dojechało wsparcie (Adam, Ania i Kuba), dołączył znajomy Piotrek z siostrami i uzbierała się świetna kompania. Ruszamy!

Preikestolen, zwane też Pulpit Rock, to malownicza półka skalna zawieszona 600 metrów nad błękitnym Lysefjorden. Bajkowa zapierająca dech panorama (przy dobrej pogodzie oczywiście). Nie wiem, czy nie jest to przypadkiem najsłynniejszy widok Norwegii, pojawiający się na okładce każdego folderu turystycznego, absolutne must see, coś pomiędzy paryską wieżą Eiffla a Cliffs of Moher w Irlandii :) I w związku z tym spodziewam się tłumów, ale okazuje się, że do pełni sezonu daleko i ludzi będzie stosunkowo niewiele. 

Wyjeżdżamy przed siódmą rano z Kristiansand. Przed nami 230 km do koniecznej przeprawy promowej Lauvvik- Oanes (nie da się "objechać" fiordu). Promy kursują co pół godziny, a przepłynięcie zajmuje niecałe 10 minut. Potem jeszcze tylko dojazd do parkingu (Pulpit Rock Parkering), z którego zaczyna się nasz szlak. 

Humory dopisują, bo pogoda świetna. Pierwszy odcinek trasy pnie się ostro pod górę, więc po paru metrach każdy z nas zdejmuje połowę ciuchów (jak miło, że miałam odpinane nogawki...i że nie wzięłam puchówki do plecaka! Akurat dziś to byłby zbędny ciężar). W ogóle masa osób wędruje "na lekko"- tylko butelka wody w ręku. Ja ambitnie taszczę termos z herbatą (w góry bez herbaty??? Niemożliwe!), ale Adam jest lepszy- jako zamiłowany fotograf niesie TRZY aparaty :) To się nazywa pasja. 

Piotrek opowiada nam, jak ostatnio pokonał szlak do Pulpit Rock w... 32 minuty (chyba biegnąc jak kozica:). Idąc normalnym tempem można wyrobić się w 1.5 godziny, ale nasze dłuższe postoje, cięższe plecaki i kontemplacja widoków sprawiły, że wędrówka zajęła ponad 2 godziny. Szlak określiłabym jako nietrudny- są tylko dwa odcinki, gdzie jest naprawdę stromo, ale idzie się po skałach i koncentracja na tym, co pod stopami, powoduje odwrócenie uwagi od rzeczywistego zmęczenia (przynajmniej tak działa to u mnie). Sporo ludzi maszeruje z dzieciakami- jest to jak najbardziej możliwe. Chociaż, nie ukrywam, śliczna pogoda pomogła. Średnio sobie wyobrażam tę trasę w deszczu i śniegu- zresztą w zeszłym roku Preikestolen zostało zamknięte na parę dni, właśnie ze względu na ulewy. Szlak stał się arcytrudny do przejścia, w tym okresie odnotowano również rekordową ilość ratowniczych ewakuacji- uparci turyści przemykali bokiem, koniecznie chcąc zdobyć szczyt, a potem- wyziębionych i nie umiejących zejść z powrotem- transportowano helikopterami. 

My maszerujemy w słońcu i jest pięknie! A kiedy docieramy wreszcie na półkę- wiemy, że warto było wstać o 6 i jechać pół dnia tutaj. Magiczne miejsce! Tyle rzeczy do zrobienia: obowiązkowe zdjęcie na brzegu klifu- jednak nie odważyłam się spuścić nóg, lunch i gorąca herbata z polskimi rogalikami (dzięki Kuba!), wdrapujemy się też na skałę powyżej i podziwiamy Ambonę z innej perspektywy. Jest gorąco i praktycznie zero wiatru (dość niesłychane na Preikestolen- tu prawie zawsze wieje, wydarzył się nawet jeden śmiertelny wypadek, kilka lat temu hiszpański turysta został zdmuchnięty z półki w trakcie robienia fotografii). Nie ma tu żadnych barierek- i dobrze, bo zepsułyby naturalne piękno, ale trzeba używać wyobraźni. 
Leniuchujemy długo, po prostu nie chce się stąd ruszać. W końcu trzeba jednak zejść, marsz w dół jest oczywiście znacznie krótszy. Cała wyprawa (od wyjścia z parkingu do powrotu na tenże parking) zajęła 5 godzin. 

Preikestolen- ceny 

Przeprawa promowa Lauvvik- Oanes (w jedną stronę)
79 NOK za auto + 33 NOK za każdą osobę

Parking przed Pulpit Rock
200 NOK za cały dzień

My zdobywaliśmy Preikestolen jadąc z Kristiansand (niestety...4 godziny w jedną stronę). Dlatego najlepszym sposobem na zobaczenie tego miejsca dla turystów z Polski jest przylot do Stavanger- miasta położonego najbliżej Lysefjorden. Praktyczny opis takiego wyjazdu znalazłam tutaj.
A dla prawdziwych backpackerów polecam szaloną trzydniową wyprawę- Stavanger, Preikestolen i Kjerag (czyli słynny kamień zawieszony między skałami)- przeczytajcie jak zrobili to inni


Ekipa odpoczywa na szlaku

Wszędzie skały

Z Anią

Jest! Widok z Pulpit Rock!

Widok na Pulpit Rock

600 metrów przepaści


Ekipa z byłej pracy


A wracając do domu zahaczyliśmy jeszcze o Lindesnes Fyr- latarnię morską w najbardziej wysuniętym na południe punkcie Norwegii. Byłam już tu kiedyś z Olkiem i Agą, ale takich kolorów nie mieliśmy. Cudowny zachód słońca i wspaniałe światło do zdjęć. Chłopaki zwiedzili jeszcze bunkry, w których można obejrzeć wystawę fotograficzną latarni morskich. Przygotowaliśmy grilla, zjedliśmy kolację, pozachwycaliśmy się pomarańczowo- złotym niebem i o północy dotarliśmy do Kristiansand :) Fantastyczny długi dzień pełen wrażeń i ze świetną ekipą. 

Lindesnes Fyr- południowy koniuszek Norwegii

Wystawa fotograficzna w bunkrach- fot. A.Gust

Zachód ładniejszy niż w Miami :)





Comments