Tego wyrazu nie ma już u mnie w słowniku!



Koniec narzekania, marudzenia i szukania wymówek! Już nie powiem, że mi się nie chce, że nie mam siły, że nie dam rady... Wykreślam "niemożliwe" z mojego słownika. Tak podziałało zeszłowtorkowe spotkanie z niezwykłym człowiekiem. Poznajcie go! Oto Martin Vestol, który objeżdża świat na rowerze z żoną i ósemką dzieci :)

Pub "Peloton" w Oslo to klimatyczny kącik, gdzie możesz zjeść pizzę, wypić piwo, a przy okazji naprawić swój rower :) Na ścianach wiszą wszelkiej maści jednoślady, gadżety i narzędzia z warsztatu. W tej właśnie sykkelcafe odbywało się spotkanie grupy rowerowej, o którym zupełnie przypadkiem dowiedziałam się z internetu. W kontekście mojej nieodległej podróży chciałam posłuchać opowieści kogoś bardziej obytego w materii rowerowej  (nie jest trudno znaleźć taką osobę- moje dotychczasowe doświadczenia kończą się na pętli 50 km w jeden dzień, a z mocniejszych wrażeń dopisuję przebycie wąskiej kładki nad rzeczką, o której istnieniu z rozpędu kompletnie zapomniałam. Na szczęście przeprawa zakończyła się sukcesem, czego nie mogę powiedzieć o innej przygodzie- kiedyś za dzieciaka wjechałam do rowu z błotem- pamiętam mój piękny biały rowerek z kowbojskim siodełkiem wysmarowany aż po ramę). Tak czy siak rowerzysta ze mnie żaden- na razie :) 

I wtedy, ni stąd ni zowąd, poznajesz Martina i zaczynasz wierzyć, że być może szalony pomysł przejechania z Oslo do Sulikowa używanym rowerem za 300 zł to nie są totalne mrzonki. Ta rodzinka jest niesamowita! Oto kilka liczb z ich wypraw, które sprawią, że już nie pomyślisz, że czegoś się NIE DA:

- Martin z żoną i ósemką dzieci powoli objeżdżają rowerami świat (wyprawa co roku zaczynała się z miejsca, w którym skończyli ostatnio, w ten sposób dotarli z Norwegii do Azji)

- Najmłodszy uczestnik z własnym rowerkiem miał trzy lata

- Waga bagażu Martina podczas jednej z podróży (dwie przyczepki z maluchami plus jedzenie)- 140 kg

- Żona tak bardzo podziela pasję męża, że pedałowała będąc w ósmym miesiącu ciąży, urodziła trzy tygodnie po powrocie 

- Ilość dni, które trzeba odczekać, zanim maluszek trafi do przyczepki rowerowej- 17

- Raz Martin zabrał dzieciaki do Stanów (żona została w domu, by spokojnie móc studiować), przejechali ze wschodu na zachód Ameryki- najmłodszy syn miał wówczas 5 lat. 

Po takiej prezentacji ma się milion pytań. Co ze szkołą? ("Jedziemy 2-3 dni, potem obowiązkowo dzień przerwy, poświęcony na relaks i naukę- nauczanie systemem domowym :)- tylko egzaminy trzeba zdać po powrocie"). Czy dzieciaki marudzą? ("Muszą mieć ciepło, dużo pić. Częste przystanki, czas na relaks i zabawę, no i oczywiście lody- to tajemnica sukcesu"). Co jecie w podróży? ("Gotujemy przeważnie sami- najważniejsze jest śniadanie, nie pytajcie ile bochenków chleba trzeba kupić..."). 

I tak dalej... Nie chcę na siłę przekonywać do takiego stylu życia, bo wiem, że nie wszystkim to będzie odpowiadać :) Mnie zainspirowali. Uwielbiam pozytywnych ludzi, którzy pokazują, że można inaczej. Oglądasz zdjęcia, na których dwulatek zmywa naczynia lub cała rodzina na rowerach przeprawia się przez rzekę- i wiesz, że wszystko jest możliwe!

Także przestaję się już martwić. Skoro pięciolatek może przejechać Stany- to ja powinnam dotrzeć do domu bez problemu...tylko z przygodami! 







Comments

  1. A Tobie zostana tylko fotki ...i moze stary rower plus kot...

    ReplyDelete
  2. Hahahaha spodziewałam się podobnego wpisu :) Ależ musiałam Ci zaleźć za skórę, skoro nie szkoda Ci czasu na jałowe komentarze... Powinieneś znać mnie już na tyle, żeby wiedzieć, że ja zawsze dopinam swego. Zechcę mieć rodzinę- to będę ją miała. To samo tyczy się kota. Pozdrawiam serdecznie! Ps. Przyjechałbyś do Norwegii, tu jest masa trolli :)

    ReplyDelete
  3. Troll jest z ciebie ....paskudny brzydki ...

    ReplyDelete

Post a Comment