Toledo, flamenco i barszcz-shoty, czyli jak pożegnałam stary rok z przytupem


"W czym to podamy? Macie jakieś kubeczki?- rozglądam się po kuchni u mamy Miguela. Barszcz instant z torebki już buzuje w garnku, obok smażą się na złoto pierogi ulepione własnoręcznie jeszcze w Oslo (dzięki Ania!). "Hmmm, nie mam kubków ani filiżanek. Może być to?"- pyta Miguel wyciągając kieliszki. Jasne! Oryginalna dla mnie Wigilia- mogą być i barszcz-shoty!

W zeszłym roku świętowałam przy ryżu, warzywach i ordynarnej whisky, bo takie właśnie specjały znajdowały się w menu naszej kolacji wigilijnej, spożywanej w zagubionej birmańskiej wiosce, której nazwy już nawet nie pamiętam... A w te Święta miałam pracować, ale.... dostałam zaproszenie z Madrytu i nie mogłam przepuścić okazji :) Takie Feliz Navidad  nie trafiają się codziennie...


Wigilia po hiszpańsku

Odgrzewamy pierogi. Barszcz instant w kieliszkach był hitem!


Już sama godzina rozpoczęcia kolacji była zaskoczeniem- 22! Zapomniałam, że jestem w Hiszpanii ;) Jeszcze większą niespodzianką była godzina zakończenia biesiady- 6 rano. Co prawda część Wigilii przespałam na kanapie (pracowity grudzień i brak sił dały o sobie znać)- ale Miguel mówi, że straciłam tylko dwugodzinną debatę kuzynek na temat religii i widok ciotki Carmen drzemiącej z łokciami na stole. A oprócz tego objadłam się krewetkami, dostałam prezenciki i nadwyrężyłam mięśnie żuchwy od uśmiechania się (tak to jest, kiedy się nie zna płynnie hiszpańskiego). Poznałam też sporą część rodziny M. (oprócz taty, który utknął z mamą w Brazylii, w końcu niestety nie dolecieli). Brakowało mi troszkę polskich kolęd, karpia, ciast i pierogów mojej Mamy- moje to nie to samo, chociaż jako przystawka z barszcz-shotem smakowały. Było gwarnie, obficie i swojsko- czyli właśnie tak, jak wyobrażałam sobie hiszpańskie święta.

Po świątecznym lenistwie (w niedzielę odsypiałam do popołudnia) przyszła pora ruszyć się z kanapy. Miguel w końcu zrobił przegląd swojego motocykla, więc postanowiliśmy wybrać się do oddalonego o 80 km Toledo. To miał być również test- ile jestem w stanie wytrzymać na motorze zimą jako pasażer :)? Za parę dni miałam samolot powrotny z Alicante (400 km od Madrytu) i dojazd tam motocyklem był jedną z szalonych opcji. Na szczęście nasza przygoda z jednośladem skończyła się na tej wycieczce. Z kilku powodów. Tyłka po godzinie nie czułam, czułam za to arktyczne powietrze wciskające się przebiegle w każdy, nawet osłonięty zakamarek mojego ciała. Motorek świetnie sprawdza się w mieście- wszędzie dojedziesz, wszędzie zaparkujesz. Albo na dłuższe dystanse latem. Nie w grudniu:)


TOLEDO

Uwielbiam takie miasteczka! Nawet nie muszę wiedzieć, jak się nazywa mijana katedra albo co to za plac z fontannami. Niewielkie Toledo istnieje po to, żeby w nim zabłądzić. Po co nam mapa z informacji turystycznej? Być może ominę jakiś słynny zabytek, ale nie o to tutaj chodzi. Tutaj trzeba po prostu wsiąknąć i chłonąć niezwykłą atmosferę.

Odrobina historii... Ta niegdysiejsza stolica Hiszpanii, dzięki swojemu strategicznemu położeniu (na stromym wzgórzu oplecionym rzeką Tag) doskonale nadawała się na twierdzę. Wielokrotnie przechodziła z rąk do rąk (mieszkających tam Rzymian wyparli Wizygoci, a tych z kolei podbili Maurowie). Niewielka początkowo osada urosła do rangi najważniejszego ośrodka w centralnej muzułmańskiej Hiszpanii. Kwitła tu nauka, sztuka i przede wszystkim tolerancja. Po odbiciu twierdzy z rąk Maurów przez króla Alfonsa VI, Toledo zostało główną siedzibą hiszpańskiego kościoła. Zwane było miastem trzech kultur- dopóki nie pojawił się fanatyczny katolicyzm (który przyczynił się do wygnania z kraju wielu znakomitych rzemieślników i uczonych oraz spowodował powolny upadek miasta), w Toledo spokojnie koegzystowali Żydzi, muzułmanie i chrześcijanie. Przenikanie religii i kultur widać chociażby w architekturze miasteczka. Znajdują się tu budowle romańskie, ale z dekoracjami w stylu arabskim (mudejar), na miejscu dawnego meczetu stoi kaplica chrześcijańska, a w dzielnicy żydowskiej- synagogi. A nad tymi wszystkimi cudownościami góruje Katedra Najświętszej Marii Panny- wspaniały gotycki kościół z monumentalną prawie 100-metrową wieżą. Historia wyziera tutaj z każdego kąta. Całodzienny spacer nie wystarczy, by ją poznać.

Toledo słynie jeszcze z dwóch rzeczy. I obie można kupić w licznych sklepikach z rękodziełem. Prawie skusiłam się na marcepan (uwielbiam!)- a jest z czego wybierać! Ze słodkiej masy robi się tu wszystko... nawet rzeźbę biskupa czy pastę do wyrobu zupy (marcepanowej???). 
A drugim charakterystycznym suwenirem jest...szpada. Bądź miecz :) Toledańska stal uchodzi za jedną z najlepszych i najdroższych na świecie. Fani "Władcy Pierścienia" czy "Hobbita" powinni wiedzieć, że uzbrojenie do obu produkcji (a także pierścień) powstało właśnie w Toledo. 

Oczywiście, musieliśmy również przetestować lokalną kuchnię. M. wybrał lokal (w tej kwestii zawsze zdaję się na niego), gdzie skosztowaliśmy venison, carcamusas i migas, czyli potrawkę z dziczyzny, gulasz wieprzowy i okruchy chleba z chorizo, czosnkiem i oliwą. Do tego domowe wino. Pycha!


Jazda motorem w zimie.... niezłe przeżycie :)


Gotycka Katedra NMP


Toledo słynie ze stali i marcepanu...

.... i takich wąskich uliczek.

Synagoga

A w Madrycie wszystko po staremu. Madrileños dalej tłumnie przesiadują w barach i kafejkach, turyści dzielnie im sekundują. Łatwo odróżnić jednych od drugich po ubiorze- Hiszpanie opatuleni po uszy- w końcu jest zima! A ja w krótkim rękawku cieszę się grudniowym słońcem, którego teraz jak na lekarstwo w Oslo. 

Towarzysko też się rozkręciliśmy. Miguel ostatnio pojechał do Zurychu, gdzie oczywiście spróbował fondue - typowego szwajcarskiego dania z sera. Lubię ten rodzaj jedzenia, więc postanowiliśmy zrobić fondue party tutaj. M. zaprosił swoich znajomych z Kolumbii, Wenezueli, przyszedł nawet jeden Węgier ze skrzypcami, na których wygrywał przeboje od Beyonce, przez czardasz do soundtracku z "Gry o Tron" :) Fondue niestety nie było kulinarnym sukcesem- nie wiedzieć czemu serowa maź wyszła gumiasta i kłopotliwa do nurzania w niej czegokolwiek. Świetnie natomiast nadała się do ulepienia krokiecików dzień później :) Ja tradycyjnie zasnęłam w połowie imprezy- jak oni to robią, że balują do 3 rano i to w środku tygodnia?? Nie mogę zrozumieć Hiszpanów...albo się starzeję :)

Żeby choć odrobinę spalić świąteczne (i hiszpańskie- bo przecież w tym kraju nie da się oprzeć jedzeniu) kalorie- wypożyczyliśmy rowery. Bardzo fajna wypożyczalnia "Fun&Bikes" znajduje się na Avenida del Manzanares- koszt 5 euro za 2 godziny. Scieżką rowerową wzdłuż rzeki popedałowaliśmy do Casa de Campo- największego parku miejskiego w Madrycie. Sunąc alejkami wokół jeziora dowiedziałam się o niechlubnej przeszłości tego miejsca. Kilka lat temu Casa de Campo szczyciło się sławą.... hmmm... domu publicznego na świeżym powietrzu. Poszczególne rewiry były okupowane przez Latynoski, dziewczyny z Europy Wschodniej czy Afryki, gejów i transwestytów. W weekendowe wieczory tworzyły się nieziemskie korki do tego przybytku ziemskich uciech. My atrakcji nie szukaliśmy, wystarczyła nam przejażdżka ;)

Udało się również zobaczyć coś, na co miałam ochotę pierwszego razu w Madrycie, ale wówczas nie starczyło czasu. Flamenco! Do Taberna de mr. Pinkleton zaciągnął nas przewodnik podczas free walking tour, jeszcze z Kiki i Filipem. Udało się zdobyć bilety z Groupona za pół ceny (25 euro/2 osoby + drink). Klimatyczny pub (klub, teatr- nie wiem jak to nazwać...) każdego wieczora prezentuje pokaz tańca flamenco w wykonaniu kilkuosobowego zespołu (panowie- gitary i śpiew, panie tańczą). Ależ te babeczki wymiatają! Myliłam się bardzo sądząc, że flamenco to tylko rytmiczne poklaskiwanie... 
Taniec wywodzi się z Andaluzji i tam kszałtował się przez wieki z elementów różnych kultur. Bizantyjska liturgia, perska muzyka, śpiewy hiszpańskich Żydów w synagogach, a przede wszystkim indyjskie tradycje muzyczne przyniesione w XX w. przez Cyganów- stąd wziął się taniec pełen ekspresji i cierpienia. Flamenco dzieli się na części- baile jondo (rytmiczna praca stóp, ruchy ramion i całego ciała) oraz baile flamenco (uzupełniające przyklaskiwania, pstrykanie palcami i okrzyki). Sama muzyka jest momentami bardzo smutna. Taniec to co innego... Nie mogłam oderwać wzroku od wcale nie szczupłej, lecz niezwykle zgrabnej Hiszpanki.  Pod koniec występu chętni mogli wejść na scenę i spróbować swoich sił. Jasne, że poszłam! Praca stóp szła mi całkiem nieźle (co widać na poniższym filmiku), ale zupełnie nie umiałam skoordynować tego z pracą rąk :))) Fantastyczny wieczór!





Życie w Madrycie!

Rowerem wzdłuż Manzanares

W grudniowym słońcu

Shopping!

Świąteczny Puerta del Sol

Flamenco show

Świat jest mały! Dileep- kuzyn Taruna,który gościł nas w Indiach :)

Widok z "Seven Boobs"

Pobyt w Hiszpanii zakończyłam na wybrzeżu, szkoda, że nie udało się przyjechać parę dni wcześniej, by po prostu poleniuchować w słońcu. Odwiedziliśmy ciotkę Carmen, która uwielbia gotować, a ja uwielbiam jeść, to co ugotuje :) Po długiej podróży w domu czekała już na nas paella- jedna ze słynnych hiszpańskich potraw, których M. zakazuje mi próbować na mieście, twierdząc, że nie będziemy przepłacać za mrożone owoce morza. Domowa paella była przepyszna, poza tym sery, szynki, krewetki, ostrygi.... podejrzewam, że po tygodniu u cioci Carmen wyglądałabym jak utuczony kurczak :)
Popołudniu zwiedziliśmy Benidorm- oazę brytyjskich emerytów, typowo nadmorski kurort, zwykle oblężony latem. Przeszliśmy się promenadą, wypiliśmy piwo, poobserwowaliśmy starszych Angoli bujających się przy dźwiękach "Proud Mary". Nic nadzwyczajnego :) Wieczorem trzeba było jeszcze zjeść kolację- ciotki Carmen nie przegadasz. Udało mi się z nią porozmawiać jakieś 15 minut! Mój hiszpański kuleje, ale widać, że nie całkiem :) Biorę się do nauki w tym roku. 

Plaża w Villa Joiosa

Słynna paella cioci Carmen

Comments

  1. Replies
    1. Dzieki wielkie!!! :) A ja robie co moge, żeby nie popaść w rutynę :)

      Delete
  2. Unbelievable )))))
    Could you give me some master class of flamenco? )))))
    Andrew

    ReplyDelete
    Replies
    1. I am master at pretending how to dance flamenco :)

      Delete

Post a Comment