W krainie błękitnego lodu. Glacier Nigardsbreen


Uwielbiam bajkę Disneya "Frozen" (nasz tytuł "Kraina Lodu)- był to jedyny film, którego nie usunęłam z tabletu przez całą roczną podróż, a przez jego zdubbingowaną wersję musieli przebrnąć nawet moi niepolskojęzyczni przyjaciele. W zeszły weekend wybrałam się ze znajomymi na fantastyczną wycieczkę do Parku Narodowego Jotunheimen i Jostedalsbreen i... aż nie mogłam uwierzyć! Przecież ja mieszkam teraz w Krainie Lodu!
Do tych wszystkich cudowności najpierw jednak trzeba dojechać. Odległości w Norwegii przytłaczają- nas czeka dziś 460 km i  minimum pięć godzin w samochodzie. Nudna autostrada (na której nawet nie można się rozpędzić) i siąpiący deszcz nie umilają podróży. Dopiero kiedy krajobraz staje się surowszy, a zza wierzchołków wyziera słoneczko, poprawiają się humory. 
Nie starczyłoby chyba życia, żeby zwiedzić w tym kraju każdą mijaną wioskę, jezioro, rzekę, wąską ścieżkę w las... Tajemnice kryją się wszędzie. Przejeżdżamy przez miejscowość Lom, gdzie stoi jeden z największych słynnych kościołów klepkowych (stavkirke- dosłownie kościół słupowy). Kiedy w średniowiecznej Europie stawiano kamienne katedry- na północy królowało drewno. Misternie rzeźbione drewniane konstrukcje ciężko dziś spotkać poza Norwegią- jednym z przykładów jest oczywiście Świątynia Wang w Karpaczu. W Lom zachowały się ponadto niepowtarzalne zdobienia w kształcie smoczych głów (kolejny wpływ wierzeń wikingów). 

Urokliwe miasteczko przyciąga turystów także innymi atrakcjami- do najbardziej ekstremalnych należy m.in. rafting na rwącej rzece Otta przepływającej przez Park. Ten wyczyn zostawiamy na następny raz, teraz nad brzegiem potoku robimy po prostu piknik i tylko Andrzej decyduje się na krótki zjazd na linie nad wzburzonymi kaskadami. Były obawy, że dosięgnie nogami wody- wysoki chłop!- ale na szczęście się nie sprawdziły :)

Jest środek lipca, na zewnątrz panuje "przyjemne" osiem stopni, a na zboczach gór skrzy się śnieg. Mkniemy serpentyną wśród skał i jezior. Jest pięknie, ale też groźnie- już sama nazwa Jotunheimen brzmi złowrogo (jotun- gigant, heim- dom, czyli siedziba olbrzymów- wg wierzeń wikingów te niegościnne rejony zamieszkiwane były przez potężne mityczne stwory, odwiecznych wrogów nordyckich bóstw, nazwę zaproponował w 1862 r. norweski pisarz Aasmund Olavsson Vinje). Prawdziwa górska potęga- nic dziwnego- w końcu to obszar o największym skupieniu szczytów powyżej 2000 m w całej Skandynawii. Największy z nich- Galdhopiggen 2469 m npm- już mnie kusi i kiedyś chcę się tam wdrapać. A tymczasem podziwiam panoramę ze schroniska Juvasshytta położonego u jego stóp- wjechaliśmy tu trochę przypadkiem- właściwie to chcieliśmy zwiedzić lodową jaskinię w pobliskim Klimapark, lecz odstraszyły nas ceny (345 NOK za osobę). Ze schroniska prowadzi jeden ze szlaków na szczyt, ale jest to droższa opcja ze względu na fakt, że musisz wynająć przewodnika- trasa biegnie przez lodowiec i wspinanie bez sprzętu i doświadczonej osoby może być niebezpieczne. Lepiej wybrać się od zachodniej strony od Spiterstulen...ale to opiszę, jak już zdobędę tę górę :)

Idziemy tylko na krótki spacer- trzeba przecież dotknąć śniegu! Kryształki lodu w jeziorze wydają niesamowity dźwięk, jak dzwoneczki w progu domu. Zima!!! Nie widziałam takiej już dłuuuugo :) Dochodzimy do wyciągu orczykowego, ratrak właśnie przygotowuje trasy, świetne miejsce na narciarskie zmagania.

Kościół klepkowy w Lom- jeden z nielicznych zachowanych.

Wjazd do schroniska Juvasshytta

Za tą górą leży Galdhopiggen- najwyższy szczyt Norwegii

Wieczorem meldujemy się w naszej małej chatce na kempingu w Skjolden. Jest mega przytulnie, a z okna rozciąga się widok na ogromny wodospad, których jest tu zatrzęsienie. Gdyby nie temperatura na dworze (5 stopni!)- to wspaniałe miejsce na kąpiel. Eksplorujemy okolice, na tyle, ile pozwalają nam nasze obolałe długą jazdą i wędrówką mięśnie, wypijamy niecałe dwa piwa na głowę (ech... te ekskluzywne alkoholowe szaleństwa :) i zasypiamy. Jutro lodowiec!

Piękno natury za oknem

Zasłużona kolacja


Zrywamy się skoro świt, pogoda nie zachwyca, ale tutaj nie może być to problemem (chciałbyś czekać na słoneczne dni- spędziłbyś większość roku w domu). Dojeżdżamy kolejne 60 km do jednego z jęzorów lodowca Jostedalsbreen- najłatwiej dostępny od naszej strony i jednocześnie najpopularniejszy jest Nigardsbreen. Przejmujący chłód, nisko wiszące chmury i fenomenalny widok na coś błękitnego tam w oddali potęgują uczucie niezwykłości tego miejsca. Jest jeszcze wcześnie, więc na szlaku tylko garstka turystów (dopiero wracając natknęliśmy się na japońskie wycieczki).

Nie miałam pojęcia, że w Norwegii znajduje się największy lodowiec kontynentu europejskiego i to położony zaraz przy najdłuższym (i drugim na świecie) fiordzie Europy. W ogóle nie sądziłam, że będzie mi dane oglądać z bliska coś tak majestatycznego i spektakularnego. Pokrywa Jostedal w najgrubszym miejscu sięga 600 m. Z  daleka jęzor wygląda na wielką zmrożoną bryłę śniegu- ale to lód w czystej postaci (musiałam zbadać to empirycznie- chociaż teoretycznie nie wolno przekraczać barierek- szybki skok za ogrodzenie, ale podchodzimy tylko kawałeczek do tego olbrzyma). Piękna lodowa bestia, która... żyje. Inny z jego jęzorów- Boyabreen- przesuwa się w dół zbocza z prędkością 2 metrów dziennie! Masy lodu są w nieustannym ruchu, co chwila tworzą się nowe szczeliny i przepaście. Zobaczyć zjawisko cielenia się lodowca (czyli odrywania wielkich bloków lodu)- moje nowe marzenie! Z powodu tej nieprzewidywalności wędrówki po lodowcu są groźne, wymagają zabezpieczeń i doświadczenia. Na to też mam ochotę.

Jestem ciepłolubna, ale mam wrażenie, że polubię ten norweski klimat i mroźne eskapady. Tu jest tyle gór do złażenia! Hej, mountain lovers! Kiedy wpadacie na jakąś wędrówkę?

Koniuszek najdłuższego fiordu w Europie Sognefjorden

Dla leniwych- łódka na lodowiec

A dla mniej leniwych- 40 minut marszu

Jęzor Nigardsbreen

Ekipa irlandzka w Norwegii




Lodowiec Nigardsbreen praktycznie

Nocleg- my spędziliśmy noc na kempingu Vassbaken (przy drodze nr 55 tuż przed miasteczkiem Skjolden).
4-osobowa chatka (kuchnia, łóżka piętrowe)- 800 NOK/noc (dzielimy na pół i mamy złotówki = 400 zł)
Miejsce namiotowe 140 NOK
Prysznic płatny ekstra 10 NOK = 5 minut

Żeby trafić do lodowca Nigardsbreen trzeba dojechać do informacji turystycznej/muzeum Breheimsenteret.
Tutaj można wypić kawę, zwiedzić muzeum (70 NOK), kupić pamiątki i nabyć bilety na wycieczkę po lodowcu z przewodnikiem, cennik zamieszczam poniżej.

Istnieje kilka sposobów dotarcia pod lodowiec:
1. Najtańsza- zostaw auto na parkingu pod centrum, potem 3 km marszu drogą do kolejnego parkingu i stamtąd jeszcze około 35 minut świetnym szlakiem po skałach
2. Nasza opcja- dojechać autem na drugi parking (40 NOK- płatna droga) i marsz pod lodowiec
3. Opcja dla leniwych- z drugiego parkingu kursuje motorówka (40 NOK/osobę w jedną stronę, 60 NOK w obydwie), która oszczędzi jakieś 15-20 minut marszu 

Im wcześniej tym lepiej- w okolicach godziny 11-12 robi się już tłoczno na szlaku. 

Cennik wycieczek na lodowiec Nigardsbreen

Comments