Sytuacja ponad rok temu w Rydze. Wygrzewam się na trawie w parku miejskim zmęczona całodziennym zwiedzaniem miasta. Z przechodzącej obok grupki ludzi odłącza się jeden pan i zagaduje "Are you travelling alone?". Kiwam twierdząco głową. Jego reakcja mnie szokuje. "Why???"
Czy to takie dziwne, że podróżuję solo? Połowa znanych mi osób puka się w głowę na taką herezję. Samemu?? Przecież to nudno, niebezpiecznie i w ogóle kto to widział, żeby dziewczyna jechała na drugi koniec świata bez towarzystwa. Druga połowa patrzy ze współczuciem- na tej zasadzie, na której współczujemy ludziom w restauracji samotnie jedzącym posiłek (też tak kiedyś myślałam, dopóki nie przekonałam się, że absolutnie nic obciachowego- może ktoś ma po prostu ochotę pobyć sam?).
To prawda- zaczęłam moją włóczęgę w pojedynkę. Z prostego powodu. Gdybym miała czekać na kogoś, kto:
a) zrezygnuje ze swojej pracy, by pojechać na rok
b) będzie miał trochę oszczędności i jako takie pojęcie o wojażach z plecakiem
c) będzie mniej marudził niż ja (to akurat łatwe:)
to mogłabym spędzić tak całe życie! Nie chciałam tracić czasu. Dobre rozeznanie w internecie ("female solo traveller" to najczęściej wpisywana fraza), szybki przegląd moich dotychczasowych podróżniczych doświadczeń, rozważenie wszystkich za i przeciw- i w końcu decyzja "Dam radę- jadę!". I to w sumie było najważniejsze... zrobić pierwszy krok. Odważyć się. Bo wiecie co się okazało potem? Że ten cały backpacking jest.... nie użyję słowa bajecznie, bo to przesada... niech będzie niespodziewanie prosty :) I mimo, że zaczęłam sama- prawie nigdy nie byłam sama. Miałam okazję podróżować solo, z partnerem i w grupie. Jak jest najlepiej? Oceńcie sami.
W pojedynkę, czyli jak się zmieścić w toalecie z bagażem
Plusy
+ Nieograniczona wolność! Jesteś panem swojego czasu. Możesz spędzić cały dzień w łóżku i nikt nie będzie miał o to pretensji. Możesz iść na 8-godzinną wędrówkę i nikt nie będzie w połowie narzekał, że chce wracać. Jesteś odpowiedzialny tylko za siebie. Spędziłam cudowne dziewięć dni na na wyspie Olchon na Bajkale- robiąc po prostu, to co lubię. I to był chyba jedyny tak długi moment samotności (oczywiście nie do końca, bo w międzyczasie poznałam trzech fantastycznych inżynierów z Ukrainy- do dziś jesteśmy w kontakcie. Tak to właśnie działa. Nigdy nie jesteś sam :).
+ Prostsze i szybsze interakcje z ludźmi- a już zupełnie jeśli jesteś dziewczyną. Do jednej osoby łatwiej podejść, zagadać, udzielić informacji, w pojedynkę wzbudza się większe zaufanie. Bez problemu też złapiesz stopa czy znajdziesz nocleg na CS.
+ Spokój. Jeśli ktoś- tak jak ja- lubi harmonię i taką wewnętrzną równowagę- samotne wyprawy są idealne. Masz czas pozastanawiać się, poobserwować powoli świat. Ja mam zawsze tyle myśli w głowie, że się nie znudzę własnym towarzystwem :)
Minusy
- Jesteś zdany na siebie. Oczywiście, prędzej czy później znajdzie się ktoś, kto ci pomoże, ale w krytycznych momentach musisz podejmować decyzje sam. Nie wiem, czy to właściwie minus- można potraktować to jako wyzwanie.
- Z kim zostawić bagaż?? Odwieczny problem...a na końcu i tak pchasz się do mikroskopijnej obskurnej toalety na dworcu z całym swoim majdanem :)
- Nie ma jak dzielić kosztów. Taksówka, hotel, wycieczka- wszystko z twojej kasy, a i możliwości negocjacyjne mniejsze... bo nieraz taniej kupić trzy kapelusze niż np. jeden
- Niech mnie ktoś przytuli... Każdy czasem potrzebuje wsparcia i obecności kogoś bliskiego. Gdy jesteś sam... cóż, możesz tylko zadzwonić do przyjaciół. Albo pozwierzać się kompletnie obcym osobom. Też działa.
Z partnerem, czyli daj ać ja pobruszę, a ty poczywaj :)
Plusy
+ Ciekawe towarzystwo- o ile oczywiście trafi się na dobrego partnera. Ja miałam szczęście. W Ułan Bator poznałam Miguela, sympatycznego Paragwajczyka z Madrytu, z którym- uświadomiłam to sobie ostatnio- podróżowałam aż w ośmiu krajach (jak zaczęliśmy w Mongolii, tak skończyliśmy w Australii). Miguel okazał się świetnym kompanem, myślę, że jednym z nielicznych, który wytrzymałby ze mną dłużej niż dwa tygodnie :) Niezliczone przygody, wędrówki (do których zresztą go przekonałam- napisał mi niedawno z Hawajów "You created hiking monster! Zamiast leżeć na plaży, wspinam się na jakieś wulkany!"), chwile zwątpienia i radości- przez to wszystko przeszliśmy razem.
+ Masz z kim się podzielić wrażeniami. Boski zachód słońca, fajna kurtka wytargowana za pół ceny, pierwsze piwo po trzech tygodniach abstynencji, zdobycie najwyższego szczytu- zawsze jest ktoś obok, by wysłuchać twoich "oooch" i "aaach".
+ Taniej się podróżuje!!! Noclegi, przejazdy, zakupy- dzielisz na pół.
+ Znajomości i doświadczenia. Tydzień w willi Taruna w Indiach (kolega M.) czy wspaniała gościnność Moniki i Michała w Melbourne (poznałam ich w Birmie)- opisane tutaj- to tylko przykłady, jak nasi znajomi mogą nam pomóc w podróży. Poza tym uczymy się od siebie- Miguel związał mi pałeczki podczas nauki jedzenia w Pekinie (dzięki temu nie spotkała mnie śmierć głodowa.. :), a ja...hmmm... może nie powinnam wspominać o nauczeniu go kilku niechlubnych słów po polsku... :) A tak serio- np. dzięki niemu spróbowałam dziwnych potraw, których pewnie nie odważyłabym się wziąć do ust. A sama dumna jestem, że M.- który wcześniej znał góry chyba tylko z obrazka- przeszedł ze mną himalajski szlak.
Minusy
- Twój horyzont trochę się zawęża. Świat ogranicza się do jednego człowieka. Poznajesz mniej ludzi, bo większość czasu spędzasz z tą samą osobą. Nie jest to takie złe- zwłaszcza, jeśli twój partner jest inteligentny i oryginalny- ale jesteś już w tej szufladce "We dwoje", czyli trochę szalonych niespodzianek cię ominie właśnie z tego powodu.
- Rozleniwiasz się. Pamiętam naszą rozmowę z Miguelem w Hongkongu. Oboje stwierdziliśmy, że chyba pora się rozłączyć na jakiś czas, bo każde z nas uważało, że ta druga osoba robi więcej, a ty nagle nie musisz się o nic martwić :))) Ja przestałam sprawdzać mapę i nie miałam nawet chińskiego tłumacza w telefonie (przecież M. ma!), a mój towarzysz podróży nie wiedział, co będziemy dziś zwiedzać (bo przecież ja mam plan). Równie dobrze można nazwać to plusem- uzupełniamy się- ale przychodzi moment, że chcesz sam działać i sam ponosić ryzyko swoich własnych decyzji.
Czy to takie dziwne, że podróżuję solo? Połowa znanych mi osób puka się w głowę na taką herezję. Samemu?? Przecież to nudno, niebezpiecznie i w ogóle kto to widział, żeby dziewczyna jechała na drugi koniec świata bez towarzystwa. Druga połowa patrzy ze współczuciem- na tej zasadzie, na której współczujemy ludziom w restauracji samotnie jedzącym posiłek (też tak kiedyś myślałam, dopóki nie przekonałam się, że absolutnie nic obciachowego- może ktoś ma po prostu ochotę pobyć sam?).
To prawda- zaczęłam moją włóczęgę w pojedynkę. Z prostego powodu. Gdybym miała czekać na kogoś, kto:
a) zrezygnuje ze swojej pracy, by pojechać na rok
b) będzie miał trochę oszczędności i jako takie pojęcie o wojażach z plecakiem
c) będzie mniej marudził niż ja (to akurat łatwe:)
to mogłabym spędzić tak całe życie! Nie chciałam tracić czasu. Dobre rozeznanie w internecie ("female solo traveller" to najczęściej wpisywana fraza), szybki przegląd moich dotychczasowych podróżniczych doświadczeń, rozważenie wszystkich za i przeciw- i w końcu decyzja "Dam radę- jadę!". I to w sumie było najważniejsze... zrobić pierwszy krok. Odważyć się. Bo wiecie co się okazało potem? Że ten cały backpacking jest.... nie użyję słowa bajecznie, bo to przesada... niech będzie niespodziewanie prosty :) I mimo, że zaczęłam sama- prawie nigdy nie byłam sama. Miałam okazję podróżować solo, z partnerem i w grupie. Jak jest najlepiej? Oceńcie sami.
W pojedynkę, czyli jak się zmieścić w toalecie z bagażem
Plusy
+ Nieograniczona wolność! Jesteś panem swojego czasu. Możesz spędzić cały dzień w łóżku i nikt nie będzie miał o to pretensji. Możesz iść na 8-godzinną wędrówkę i nikt nie będzie w połowie narzekał, że chce wracać. Jesteś odpowiedzialny tylko za siebie. Spędziłam cudowne dziewięć dni na na wyspie Olchon na Bajkale- robiąc po prostu, to co lubię. I to był chyba jedyny tak długi moment samotności (oczywiście nie do końca, bo w międzyczasie poznałam trzech fantastycznych inżynierów z Ukrainy- do dziś jesteśmy w kontakcie. Tak to właśnie działa. Nigdy nie jesteś sam :).
+ Prostsze i szybsze interakcje z ludźmi- a już zupełnie jeśli jesteś dziewczyną. Do jednej osoby łatwiej podejść, zagadać, udzielić informacji, w pojedynkę wzbudza się większe zaufanie. Bez problemu też złapiesz stopa czy znajdziesz nocleg na CS.
+ Spokój. Jeśli ktoś- tak jak ja- lubi harmonię i taką wewnętrzną równowagę- samotne wyprawy są idealne. Masz czas pozastanawiać się, poobserwować powoli świat. Ja mam zawsze tyle myśli w głowie, że się nie znudzę własnym towarzystwem :)
Minusy
- Jesteś zdany na siebie. Oczywiście, prędzej czy później znajdzie się ktoś, kto ci pomoże, ale w krytycznych momentach musisz podejmować decyzje sam. Nie wiem, czy to właściwie minus- można potraktować to jako wyzwanie.
- Z kim zostawić bagaż?? Odwieczny problem...a na końcu i tak pchasz się do mikroskopijnej obskurnej toalety na dworcu z całym swoim majdanem :)
- Nie ma jak dzielić kosztów. Taksówka, hotel, wycieczka- wszystko z twojej kasy, a i możliwości negocjacyjne mniejsze... bo nieraz taniej kupić trzy kapelusze niż np. jeden
- Niech mnie ktoś przytuli... Każdy czasem potrzebuje wsparcia i obecności kogoś bliskiego. Gdy jesteś sam... cóż, możesz tylko zadzwonić do przyjaciół. Albo pozwierzać się kompletnie obcym osobom. Też działa.
Jedno z miejsc, gdzie lubię być sama- góry
Plusy
+ Ciekawe towarzystwo- o ile oczywiście trafi się na dobrego partnera. Ja miałam szczęście. W Ułan Bator poznałam Miguela, sympatycznego Paragwajczyka z Madrytu, z którym- uświadomiłam to sobie ostatnio- podróżowałam aż w ośmiu krajach (jak zaczęliśmy w Mongolii, tak skończyliśmy w Australii). Miguel okazał się świetnym kompanem, myślę, że jednym z nielicznych, który wytrzymałby ze mną dłużej niż dwa tygodnie :) Niezliczone przygody, wędrówki (do których zresztą go przekonałam- napisał mi niedawno z Hawajów "You created hiking monster! Zamiast leżeć na plaży, wspinam się na jakieś wulkany!"), chwile zwątpienia i radości- przez to wszystko przeszliśmy razem.
+ Masz z kim się podzielić wrażeniami. Boski zachód słońca, fajna kurtka wytargowana za pół ceny, pierwsze piwo po trzech tygodniach abstynencji, zdobycie najwyższego szczytu- zawsze jest ktoś obok, by wysłuchać twoich "oooch" i "aaach".
+ Taniej się podróżuje!!! Noclegi, przejazdy, zakupy- dzielisz na pół.
+ Znajomości i doświadczenia. Tydzień w willi Taruna w Indiach (kolega M.) czy wspaniała gościnność Moniki i Michała w Melbourne (poznałam ich w Birmie)- opisane tutaj- to tylko przykłady, jak nasi znajomi mogą nam pomóc w podróży. Poza tym uczymy się od siebie- Miguel związał mi pałeczki podczas nauki jedzenia w Pekinie (dzięki temu nie spotkała mnie śmierć głodowa.. :), a ja...hmmm... może nie powinnam wspominać o nauczeniu go kilku niechlubnych słów po polsku... :) A tak serio- np. dzięki niemu spróbowałam dziwnych potraw, których pewnie nie odważyłabym się wziąć do ust. A sama dumna jestem, że M.- który wcześniej znał góry chyba tylko z obrazka- przeszedł ze mną himalajski szlak.
Minusy
- Twój horyzont trochę się zawęża. Świat ogranicza się do jednego człowieka. Poznajesz mniej ludzi, bo większość czasu spędzasz z tą samą osobą. Nie jest to takie złe- zwłaszcza, jeśli twój partner jest inteligentny i oryginalny- ale jesteś już w tej szufladce "We dwoje", czyli trochę szalonych niespodzianek cię ominie właśnie z tego powodu.
- Rozleniwiasz się. Pamiętam naszą rozmowę z Miguelem w Hongkongu. Oboje stwierdziliśmy, że chyba pora się rozłączyć na jakiś czas, bo każde z nas uważało, że ta druga osoba robi więcej, a ty nagle nie musisz się o nic martwić :))) Ja przestałam sprawdzać mapę i nie miałam nawet chińskiego tłumacza w telefonie (przecież M. ma!), a mój towarzysz podróży nie wiedział, co będziemy dziś zwiedzać (bo przecież ja mam plan). Równie dobrze można nazwać to plusem- uzupełniamy się- ale przychodzi moment, że chcesz sam działać i sam ponosić ryzyko swoich własnych decyzji.
Z Miguelem na dachu nepalskiego autobusu
W grupie- komu kawa, a komu muzeum?
Plusy
+ Imprezy! Jaki jest przepis na udany wieczór? Dwanaście osób z różnych krajów, zabita dechami wioska na stepie i pokój karaoke :) Tak właśnie zintegrowałam się z moją grupą wycieczkową z Ułan Bator, z którą do dzisiaj jestem w kontakcie. Zbliżyły nas długie godziny spędzone w samochodzie i ulewne deszcze nie pozwalające na inne aktywności niż grzanie się przy opalanym łajnem piecyku w mongolskiej jurcie przy kubku tamtejszej wysokoprocentowej ambrozji :) Jak imprezować to tylko z przyjaciółmi!
+ Integracja. Przez ostatni rok podróżowałam w grupie nieraz, ale najmilej wspominam Mongolię, polską ekipę z rejsu w Tajlandii i australijski roadtrip. Grupa- zżyta i sprawdzona- jest jak rodzina. Jasne, że będą awantury i nieporozumienia, ale po jakimś czasie znacie się jak łyse konie i wiecie, że możecie na sobie polegać. I to jest największa siła!
Minusy
- Niemożność szybkiego podjęcia decyzji. Spróbujcie w dziesięć osób zdecydować, gdzie chcecie zjeść kolację... Nie da się! Podobnie ze zwiedzaniem czy wyjściem na miasto- ktoś chce kupować pamiątki, drugi woli wypić kawę, trzeci obejrzeć muzeum etc. Przeżyłam takie sytuacje i powiem jedno- nie potrafiłabym tak podróżować na dłuższą metę. Po ostatnim grupowym wyjeździe znam już swój limit- max 3-4 osoby, które chcą mniej więcej tego samego co ty. Nie dogodzisz wszystkim.
Mongolia łączy ludzi!
Od lewej- Miguel, Kikki, ja, Jeremy, Jeffrey, Adeline, Phillip, Chris.
Rejs w Tajlandii- super towarzystwo
Zaczynamy kolejny roadtrip- Izzy, Flo, Malou, ja i Jaime :)
Każdy ma swój styl podróżowania. Ja odkryłam mój własny podczas tych dwunastu miesięcy. Mogę zacząć sama (i bardzo lubię te chwilę), ale wiem, że raczej długo sama nie będę. To jest po prostu niemożliwe. Niesamowite, ilu ludzi poznajesz w drodze. W hostelowym pokoju, na plaży, na szlaku, w pociągu... Więc jeśli obawiacie się zacząć podróż, "bo nie mam partnera" i "jak sobie poradzę"- rozwiewam wasze wątpliwości. Prędzej czy później kompania się znajdzie, a trudności znikną. Tylko się odważ. Parę banałów na koniec. Świat nie jest zły. Ludzie są mega przyjaźni. Nigdy nie jesteś sam. Mówię z doświadczenia :)
A Wam jak się podróżuje najlepiej?
Bardzo lubię samotne wędrówki po górach. Jest czas na przemyślenia, nikt nie gada, można się skupiś na widokach, pokonywaniu góry i własnych słabości no i co najważniejsze nikt nie rusza do przodu właśnie wtedy kiedy po dotarciu do niego marzysz o chwili odpoczynku.
ReplyDeleteBardzo lubię samotne wędrówki po górach. Jest czas na przemyślenia, nikt nie gada, można się skupiś na widokach, pokonywaniu góry i własnych słabości no i co najważniejsze nikt nie rusza do przodu właśnie wtedy kiedy po dotarciu do niego marzysz o chwili odpoczynku.
ReplyDeleteUwielbiam samotne górskie wędrówki! Pamiętam jak kiedyś pojechałam na 3 dni w Beskidy... nowe dla mnie góry. Nie spałam w schroniskach tylko w napotkanych chatach czy leśniczówkach.Poznalam tylu dobrych ludzi, którzy pomogli mi może właśnie dlatego że byłam sama. I ta cisza na szkaku... nic nie zakłóca myśli :)
DeletePozdrawiam Krysiu!
Bardzo fajny wpis Renia i trafnie ujęłaś dylemat podróży solo lub z kimś.
ReplyDeleteSam przerabiałem różne obsady i ze względów praktycznych najlepiej czuję się w duecie. Maksymalny dopuszczalny dla mnie rozmiar grupy to 3 osoby. Już przy czterech, grupa potrafi się podzielić równo na dwie, co nie sprzyja podróży. Przy trzech zaś, jest duża szansa że dwie osoby będą miały zbieżne pomysły, więc ta trzecia pójdzie za nimi mimochodem :)
Jednak podobnie jak Tobie, brak towarzystwa w podróży mi nie przeszkadza. Najczęściej szkoda mi tylko tego, że sam doświadczam tych miejsc które odwiedzam.
Pozdrawiam
Jarek
Ja tez optuje za duetem (ale na luznych zasadach coby miec jednak troche wolnosci :)...
DeleteA duzo wypraw organizujesz? Moze sie kiedys spotkamy na szlaku? :) pozdrawiam!!
Pingnij mnie proszę na meetupie na dzień lub dwa przed jakimś weekendem to możemy coś zaplanować w okolicy :)
DeleteJ.