Pierwsze wrażenia z kraju wikingów. Kristiansand.




"Kiedy ostatnio zrobiłeś coś po raz pierwszy?"- czytam nagłówek gdzieś w internetach. Hahahah, tak się składa, że przez cały ostatni tydzień! Po raz pierwszy przyjechałam do Kristiansand, gdzie w ciągu jednego dnia: 
- opłynęłam promem zatokę
- wybrałam się do skansenu, 
- zobaczyłam jedno z największych dział wojskowych na świecie, 
- niczym rasowy chiński turysta zwiedziłam miasto z wagonika kolejki, 
a teraz pierwszy raz w życiu macham pędzlem kilka godzin dziennie. Takie atrakcje tylko w Norwegii!

Pierwsze wrażenia z kraju wikingów?

Pogoda rozpieszcza! Niebo bez chmurek i słońce, które... chyba nie zachodzi! Przynajmniej takie mam wrażenie, jasno jest praktycznie do północy- super sprawa, jeśli chcesz wieczorem uprawiać jakąś aktywność, gorzej z zasypianiem. Druga anomalia nie pozwalająca zasnąć to roje maciupeńkich muszek, które atakują o zmierzchu- cała jestem w bąblach! Na szczęście zadymiliśmy już mieszkanko anty-komarowym kadzidłem i wytruliśmy bestie!

Drugie spostrzeżenie- jeśli kiedykolwiek przyjdzie wam trenować do biegów górskich, wybierzcie się do Norwegii. Tu nigdy nie jest płasko. Za jednym wzniesieniem pojawia się następne i tak w kółko. Niewinne "pójdę pojeździć na rowerze" kryje w sobie walkę o przetrwanie połączoną z brakiem oddechu i adrenaliną, kiedy pędzę w dół stromym zboczem. 

A właśnie- Kristiansand to rowerowy raj. Ścieżki są praktycznie wszędzie i wielu ludzi korzysta z tego środka transportu. Tutaj zresztą bardzo popularne są wszelkie aktywności na dworze- piękne lasy i jeziora zachęcają do spacerów, kąpieli (choć woda zimna!), spotkań przy grillu czy ognisku. Za naszym domkiem ("tuż przy drodze") znajduje się hytta, czyli drewniana wiata, gdzie można przesiadywać z przyjaciółmi, ciesząc się długim, słonecznym dniem.

Pomieszkuję sobie u mojego kumpla Olka i jego dziewczyny Agi, którzy goszczą mnie na swojej kanapie. Mam szczęście- w niedzielę po raz pierwszy w Kristiansand jest organizowany tzw. dzień otwarty pt. "Zostań turystą we własnym mieście". Wszystkie atrakcje są dostępne za free :)
W ten sposób w jeden dzień "zaliczam" to, co warte zobaczenia w tym piątym pod względem wielkości mieście Norwegii.
Na początek opływamy promem okoliczne wysepki i zatoczki. Kristiansand słynie ze skalistego wybrzeża, tętniących życiem portów i oczywiście drewnianych hyttek w najróżniejszych kolorach (prawie każdy Norweg ma taki domek letniskowy, tuż nad wodą lub w górach).
Po powrocie z rejsu przesiadamy się do innego pojazdu- kolejki z wagonikami prowadzonej przez starszego pana wykrzykującego jakieś ciekawostki turystyczne do mikrofonu (po norwesku oczywiście...). Olo i Aga objaśniają mijane atrakcje. Centrum miasta to mnogość uliczek zbudowanych na planie kwadratu, stąd jego nazwa kvadraturen. Przejeżdżamy wzdłuż miejskiej plaży Bystranda i nadmorskiego deptaku- piękna pogoda sprawia, że trawniki zapełniają się ludźmi. Mijamy Friskebrygga- niesamowity targ rybny, gdzie w wielkich akwariach pływają lokalne specjały. 

Tylko most dzieli nas od wysepki Oderoya, która może poszczycić się barwną historią militarną (znajdują się tam pozostałości dawnych umocnień wojskowych i magazynów strzelniczych, wyspa niegdyś była także używana jako stacja kwarantanny). Dziś to teren rekreacyjny, ze ścieżkami spacerowymi i zacisznymi portami dla jachtów. Fajne miejsce na niedzielną przechadzkę- jeszcze się wybiorę.

Musimy zdecydować do którego muzeum pójdziemy- na wszystkie nie będzie czasu. Wybieramy Cannon Museum- to pewne, czegoś takiego jeszcze nie widziałam :). Oglądamy eksponaty z czasów II wojny światowej- w bunkrach zbudowanych przez marynarkę niemiecką (Norwegia mimo ogłoszonej neutralności została zaatakowana przez Rzeszę w 1940 r.) znajdują się granaty, naboje, broń i inne wojskowe mechanizmy, ale na mnie największe wrażenie robi armata na wzgórzu. To jedno z największych dział na świecie i... działa! Trzydzieści lat temu podłączono to ustrojstwo do prądu i okazało się, że wszystko chodzi jak w zegarku (niemiecka robota!). Uczestniczyliśmy w krótkim pokazie- faktycznie armata się obraca, do wystrzelenia kuli jednak nie doszło :). Jej zasięg wynosił 55 km. Wraz z siostrzaną baterią ustawioną w Danii miały bronić dostępu do cieśniny Skagerrak i Morza Bałtyckiego. Interesujące, choć lekko mroczne i ponure miejsce... i raczej dla fanów militariów. Ale można też sobie urządzić piknik na wzgórzu z widokiem na miasteczko.

A wracając do domu zajechaliśmy jeszcze do uroczego skansenu Vest-Agder Museum, by podziwiać miniaturę Kvadraturen (centrum Kristiansand) oraz liczne zabytkowe stare chaty i ich wnętrza. Panuje tam spokojna atmosfera, personel paraduje w tradycyjnych ludowych strojach, można wypić kawę w ogrodzie czy np. połazić na szczudłach (fotogeniczne to nie jest, ale jaka zabawa!). 

I tak minął pierwszy intensywny dzień w nowym miejscu. Lubię Kristiansand. Chwilowo oglądam je z wysokiej drabiny, bo właśnie znalazła mnie praca- maluję domek sąsiadom :) Nie sądziłam, że malarzem zostanę, ale cieszę się, bo każde machnięcie pędzla przybliża mnie do kolejnej wyprawy... Poznałam też kilka interesujących osób i w ogóle- oprócz tego, że jestem chronicznie niewyspana-  podoba mi się tu! 


Wielka beczka z oknem

Kolorowe hyttki

Turystyczna kolejka obwozi po miasteczku

Uliczki Kristiansand

Ale lufa!

Jedno z największych dział na świecie

Kvadraturen w miniaturce

Kaczka na szczudłach

W środku 200-letniej chaty

Na schodach 200-letniej chaty

Piękny skansen Vest Agder Museum


Hyttka tuż przy drodze i znajomi Olka i Agi










Comments

  1. Czytając bloga słuchałem muzyki i zastanawiałem się nad ideami Zygmunta Freuda. Nagle wszystko złożyło się w całość (do lini melodycznej utworu "Oczy tej małej" w aranżacji zespołu Raz, Dwa, Trzy)

    Posłuchaj pan, panie Freudzie, co się zdarzyło we fiordzie:
    zawitała tam onegdaj Renia, co to przed nudą szukała schronienia.
    Akurat to była niedziela, kręciła się karuzela,
    pognała zaraz tam szybko Renia, ta co nie znała nigdy znużenia.

    Oczy tej śmiałej, jak dwa świetliki,
    myśli tej śmiałej, jak notatniki,
    a świat jest dla niej, jak szczęścia próg,
    raz jak przyjaciel, czasem jak wróg.

    A czerwiec był to bez jednej chmurki, słońce świeciło na górki.
    Tu ją woziły norweskie promy, potem przesiadła się na wagony.
    Posłuchaj pan, panie Freudzie, bowiem tu kwestia do sedna dojdzie
    Była tam też Oderoya - wyspa, poszli zobaczyć muzeum z bliska.

    Oczy tej śmiałej, jak dwa świetliki,
    myśli tej śmiałej, jak notatniki,
    a świat jest dla niej, jak szczęścia próg,
    raz jak przyjaciel, czasem jak wróg.

    W zatoczce stoją jachty i statki, to nic jest podług armatki.
    Nie wierzył chyba nikt w Sulikowie, że jej to działo
    zawróci w głowie.
    Dwa zdjęcia przy nim zrobiła, na lufę wielką patrzyła...
    Jaka tu pana jest mądra rada, strapiony Freud wciąż nie odpowiada.

    Oczy tej śmiałej, jak dwa świetliki,
    myśli tej śmiałej, jak notatniki,
    a świat jest dla niej, jak szczęścia próg,
    raz jak przyjaciel, czasem jak wróg.

    Posłuchaj mnie wierny słuchaczu - obieżyświacie, biegaczu:
    nie chcesz dać wiary tej analizie, a przecież wiedza nigdy nie gryzie.
    Nie trzeba już Freuda wciąż pytać, dlaczego zwykła tak znikać.
    Odpowiedz sobie teraz w swej głowie, czym się kierujesz ty jako człowiek.

    tak oto mija swój szczęścia próg,
    tutaj nie trzeba już mieć nóg

    ReplyDelete
  2. Swietne!!!! Jestem pod wrazeniem.... i dziekuje!

    ReplyDelete

Post a Comment