Indie pochłonęły mnie całkowicie. Zupełnie nie miałam głowy do pisania. To tylko trzy tygodnie, a wydarzyło się wiele. I było inaczej niż zwykle, zmieniliśmy nieco styl. Jedną z oznak tych zmian jest fakt, że daliśmy się "złowić" i to dwukrotnie- w Agrze i Jaipurze :)
Przeważnie nie biorę taksówek, ale tym razem- po całonocnej podróży- jakoś nie chciało nam się maszerować do hostelu na piechotę. Zwłaszcza, że popularne tutaj tuk-tuki, czyli motocykle z przyczepką, są idealne dla trzech osób i kosztują grosze, jeśli się dobrze targujesz (jeśli słabo- też są tanie, ale masz mniejszą satysfakcję :). System jest prosty- kierowca zabiera cię z dworca, zgadzając się na twoją cenę. Po drodze wygłasza przemowę, jaką to wspaniałą objazdówkę po mieście może zorganizować i w zależności od jego zdolności krasomówczych- dajesz się "złowić" lub go zbywasz machnięciem ręki. W ten sposób poznaliśmy Alego, który urzekł nas swoją prezencją i najlepszym do tej pory przemówieniem. Wcześniejsze doświadczenia z indyjskimi kierowcami zniechęcały wprawdzie do ponownego kontaktu z tą specyficzną grupą zawodową- nasz poprzedni przewodnik z Agry nie stawił się na umówioną godzinę rano i ledwo zdążyliśmy na pociąg. Ale Ali nie zażądał pieniędzy za przejazd, powiedział, że przyjedzie jutro i zapewni nam dzień pełen atrakcji. No cóż...zapewnił :)
Na dzień dobry zostaliśmy obdarowani wieńcami z kwiatów :) Miły gest- uśmiechnięci pędzimy już tuk-tukiem, ktory bedzie dzisiaj nasza taksowka. Pierwszy przystanek Hawa Mahal, czyli Pałac Wiatrów. Hmmm, pałac to za dużo powiedziane- to po prostu jedna fasada z 900 oknami zbudowana dla żony i córek maharadży, by mogły podpatrywać życie uliczne same będąc ukryte przed ludzkim wzrokiem. Jaipur nazywany jest różowym miastem- róż symbolizuje gościnność i właśnie na taki kolor władca Rama Singh kazał pomalować budynki przy okazji wizyty księcia Walii w 1876 r. Dziś barwy wyblakły, różowego się nie dopatrzyłam :)
Następnie zwiedzamy Pałac Miejski i Jantar Mantar, czyli olbrzymie obserwatorium astronomiczne. Bardzo ciekawe miejsce, z wieloma przyrządami, których przeznaczenia mogłam się tylko domyślać- jaka szkoda, że nie znam się na astronomii! Znajdują się tam m.in. schodkowe zegary słoneczne o dokładności 20 sekund, instrumenty śledzące ruchy gwiazd czy wyznaczające horoskopy. Pałac Miejski to interesujące muzeum ze zbiorami broni, powozów, strojów, w jednym jego skrzydle do dziś mieści się siedziba maharadży Jaipuru. Na dziedzińcu stoją ogromne srebrne dzbany- władca, wybierając się na koronację króla Edwarda VII w Londynie, przewoził nimi wodę z Gangesu. Bo ta jest przecież najlepsza.
Pora na lunch. Ali zawiózł nas do jednej restauracji... ale chyba nas jeszcze nie zna. Zerknęliśmy na menu, ceny i tłumy turystów i... wymaszerowaliśmy stamtąd żwawym krokiem. Parę metrów dalej na rogu znaleźliśmy, to, co lubimy najbardziej- lekko zapyziały lokal o mrocznym wnętrzu, który z pewnością nie przeszedłby kontroli sanepidu :) Tam też pobiliśmy rekord- 200 rupii za smaczny obiad dla trzech osób (3 euro!).
Jedziemy dalej! Ali zawozi nas do mało uczęszczanego ogrodu i grobowca maharadży w pobliżu najsłynniejszego zabytku Jaipuru- fortu Amber. Turystów brak, tylko małpy się rozpanoszyły, psując mi nieco nastrój. Zostałam zaatakowana, na szczęście strażnik z kijem pogonił te słodkie stworzonko, któremu chciałam tylko zrobić zdjęcie...Co za agresja! Nie lubię już małp.
Na dzień dobry zostaliśmy obdarowani wieńcami z kwiatów :) Miły gest- uśmiechnięci pędzimy już tuk-tukiem, ktory bedzie dzisiaj nasza taksowka. Pierwszy przystanek Hawa Mahal, czyli Pałac Wiatrów. Hmmm, pałac to za dużo powiedziane- to po prostu jedna fasada z 900 oknami zbudowana dla żony i córek maharadży, by mogły podpatrywać życie uliczne same będąc ukryte przed ludzkim wzrokiem. Jaipur nazywany jest różowym miastem- róż symbolizuje gościnność i właśnie na taki kolor władca Rama Singh kazał pomalować budynki przy okazji wizyty księcia Walii w 1876 r. Dziś barwy wyblakły, różowego się nie dopatrzyłam :)
Następnie zwiedzamy Pałac Miejski i Jantar Mantar, czyli olbrzymie obserwatorium astronomiczne. Bardzo ciekawe miejsce, z wieloma przyrządami, których przeznaczenia mogłam się tylko domyślać- jaka szkoda, że nie znam się na astronomii! Znajdują się tam m.in. schodkowe zegary słoneczne o dokładności 20 sekund, instrumenty śledzące ruchy gwiazd czy wyznaczające horoskopy. Pałac Miejski to interesujące muzeum ze zbiorami broni, powozów, strojów, w jednym jego skrzydle do dziś mieści się siedziba maharadży Jaipuru. Na dziedzińcu stoją ogromne srebrne dzbany- władca, wybierając się na koronację króla Edwarda VII w Londynie, przewoził nimi wodę z Gangesu. Bo ta jest przecież najlepsza.
Hawa Mahal
Pałac Miejski i obowiązkowe foty na życzenie
Zegar schodkowy- przesuwający się cień wskazuje godzinę
Największe obserwatorium astronomiczne
Pora na lunch. Ali zawiózł nas do jednej restauracji... ale chyba nas jeszcze nie zna. Zerknęliśmy na menu, ceny i tłumy turystów i... wymaszerowaliśmy stamtąd żwawym krokiem. Parę metrów dalej na rogu znaleźliśmy, to, co lubimy najbardziej- lekko zapyziały lokal o mrocznym wnętrzu, który z pewnością nie przeszedłby kontroli sanepidu :) Tam też pobiliśmy rekord- 200 rupii za smaczny obiad dla trzech osób (3 euro!).
Jedziemy dalej! Ali zawozi nas do mało uczęszczanego ogrodu i grobowca maharadży w pobliżu najsłynniejszego zabytku Jaipuru- fortu Amber. Turystów brak, tylko małpy się rozpanoszyły, psując mi nieco nastrój. Zostałam zaatakowana, na szczęście strażnik z kijem pogonił te słodkie stworzonko, któremu chciałam tylko zrobić zdjęcie...Co za agresja! Nie lubię już małp.
Najciekawszy zabytek zostawilismy na koniec... tzn. ja zostawilam, bo Miguel z Daniela juz nie mieli sily i ochoty na zwiedzanie. A warto, bo Amber Fort imponuje swoim ogromem. Pieknie polozony na wzgorzu, kryje wiele zakamarkow i tajemnych przejsc. Glowna (choc dla mnie watpliwa) atrakcja jest wjazd do fortu na grzbiecie slonia. Ale to odbywa sie tylko rano, kiedy nie ma jeszcze upalu- pozniej slonie odpoczywaja. My ogladalismy tam zachod slonca. Do czasu zwiedzania obowiazkowo trzeba doliczyc przynajmniej godzine extra na niezliczona ilosc fotografii, selfie i sweet foci. Kazdy Hindus chce miec z toba zdjecie- najsmieszniejsze, ze gdy raz sie zgodzisz, zaraz ustawia sie kolejka i stoisz pare minut w miejscu, szczerzac zeby do aparatu i obejmujac kolejne ramiona :) Poznalam tak cale rodziny (przedstawiali sie!)... pozytywne zamieszanie, trzeba byc tylko baaardzo cierpliwym...
Swietnie sie bawilismy... W drodze do domu Ali zabral nas jeszcze do fabryki tkanin- zobaczylismy, w jaki sposob powstaja materialy. Oczywiscie obchod zakonczyl sie prezentacja wyrobow- ze mnie i Miguela sa marni klienci, bo nie kupujemy pamiatek (chociaz przyjemnie bylo przymierzyc tradycyjne sari), ale Daniela to marzenie kazdego sprzedawcy :) Wyszla ze sklepu z recznie tkanym dywanem i para kolczykow.
Na zakonczenie wypilismy male piwo i wpisalismy sie do zeszytu naszego kierowcy (taki papierowy Tripadvisor :)- dorzucajac same pozytywne opinie w trzech jezykach. Udany dzien!
Informacje praktyczne
Wynajecie tuk-tuka z przemilym kierowca na caly dzien- 900 rupii (300/osobe)- podaje dane kontaktowe dla zainteresowanych: tel. 9828043857, email ali4269@yahoo.com
Bilety wstepu:
Palac Miejski- 400 rupii
Jantar Mantar- 200 rupii
Amber Fort- 500 rupii
Istnieje bilet laczony na glowne atrakcje Jaipuru (poza Palacem Miejskim)- bodajze 1000 rupii, wazny 48 godzin. Warto, gdy ktos ma wiecej czasu.
Nasz kumpel Ali i jego taksowka
Comments
Post a Comment