Wielki Mur Chiński bez Chińczyków


Największa budowla na ziemi wykonana przez człowieka, jednak wbrew powszechnemu przekonaniu niewidoczna z Księżyca. Najdłuższy na świecie cmentarz- budowa jednego metra podobno kosztowała życie trzech ludzi. Znakomita fortyfikacja chroniąca granice kraju przed najeźdźcami. Wielki Mur Chiński- któż z nas o nim nie słyszał i nie chciał zobaczyć na własne oczy? 
Niestety, nie jestem odosobniona w moich marzeniach. Razem ze mną te wspaniałe dzieło ludzkich rąk chce zwiedzić tysiące turystów. Większość z nich udaje się do Badaling- miejsca położonego najbliżej Pekinu, gdzie Mur jest najlepiej zachowany i wygląda najbardziej reprezentatywnie. Tak przynajmniej mówią przewodniki, zapominając dodać o tłumie sprzedawców, naganiaczy i kolejkach zwiedzających poruszających się z szybkością żółwia i pstrykających kolejne sweet focie. Z całego serca chcieliśmy tego uniknąć i jakimś cudem mieć Mur tylko dla siebie. Dziś z dumą mogę powiedzieć, że plan powiódł się w 100% i przeżyłam jeden z najlepszych dni podczas mojej podróży...

Jaki jest przepis na sukces? Czwórka zdeterminowanych ludzi, dobry research i trochę szczęścia. Po długich nocnych rozmowach przy chińskim piwie wybraliśmy najlepszą wg nas opcję i już następnego dnia realizowaliśmy następujący pomysł:
- dojazd autobusem nr 916 do miejscowości Huairo (11 juanów, około godziny), skąd zaczyna się większość tras na Mur. Z pojazdu wyrwał nas okrzyk kierowcy (jak nam się zdawało), że jesteśmy na miejscu. Wygramoliliśmy się na przystanek, po czym okazało się, że mamy do przejścia jeszcze dwa kilometry, a z autobusu wywabił nas taksówkarz, licząc na zarobek. Nasze pierwsze i na szczęście ostatnie niepowodzenie. Nie dajcie się nabrać! Trzeba wysiąść na końcowym przystanku.
- z pomocą innych bardziej uczciwych Chińczyków wsiedliśmy w kolejny autobus do miejscowości Zhuangdaokou (8 juanów, półtorej godziny). Niezbędne są chińskie nazwy, bez nich ani rusz, chociaż my mieliśmy szczęście trafiając na studenta znającego angielski
- w Zhuangdaokou zanim ruszyliśmy na szlak zjedliśmy smaczny lunch w przydrożnym barze. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy w tym samym miejscu spotkaliśmy Leo- przewodnika z Pekinu- z dwójką turystów. A więc to jest to niezwykłe miejsce, które nam obiecywał za 150 juanów :) Sprawiedliwie muszę dodać, że cena jest niewygórowana- my za cały dzień atrakcji (przejazdy, obiad, zasłużone piwko po przejściu) zapłaciliśmy niecałe 100 rmb (15 euro) na osobę. Nic nas jednak nie ograniczało. I zrobiliśmy to sami. Miguel nawet stwierdził, że teraz to my możemy organizować wycieczki na Dziki Mur :)
A potem już tylko wędrówka- w miasteczku trzeba iść małą ścieżką wzdłuż rzeki. Komary tną jak szalone. Pierwsze dwadzieścia minut ostro pod górę, kiedy już wdrapaliśmy się na zbocze okazało się, że jesteśmy na nieodrestaurowanej części Muru. Wow! To nawet nie wygląda jak największa budowla na świecie, ruiny pokryte roślinnością, chyboczące się kamienie, wąskie ścieżki na dwie stopy. Ruszyliśmy w prawo i przez godzinę przedzieraliśmy się przez chaszcze. Przy budowie Muru wykorzystywano naturalne ukształtowanie terenu i w pewnym momencie stanęliśmy nad urwiskiem- jakoś udało się zejść po pionowej ścianie z jednym tylko schodkiem. Adrenaliny nie brakowało, ale to była zdecydowanie najprzyjemniejsza część drogi. Po godzinie dotarliśmy do odnowionej części Muru- tam też spotkaliśmy pierwszych chińskich turystów (zaledwie trójkę, ale i tak narzekaliśmy, że wchodzą nam w kadr :). Oznajmili nam, że Chińczycy nie wiedzą o tym miejscu, dlatego zwykle jeżdżą do pobliskiego Badagling albo Mutianyu, płacąc horrendalne ceny i bilety wstępu. Nas nikt nie skontrolował.
Odrestaurowana część Muru też robi wrażenie. Dopiero tutaj widać ogrom tej budowli- długiej niczym ogon smoka. Wędrowaliśmy sobie powolutku pod górkę, mijając kolejne wieże, a na szczycie spotkaliśmy kolejne dwie francuskie turystki (pijąc poźniej piwo razem dowiedzieliśmy się, że schodząc z Muru trafiły na jakiegoś pana "sprzedającego bilety"- dla świętego spokoju zapłaciły mu 3 juany). Łącznie na szlaku minęliśmy zaledwie pięć osób. Niesamowity dzień. Ciągle nie mogłam uwierzyć, że spaceruję sobie po jednym z cudów świata. Następnym razem wezmę namiot i zostanę na Murze, by obejrzeć zachód i wschód słońca- to musi być nieziemski widok...
Po 4-godzinnej wędrówce dotarliśmy do wioski (za Chiny nie pamiętam nazwy), skąd autobusem wróciliśmy do Pekinu. Ze nowo poznanymi Francuzkami spałaszowaliśmy pyszny hotpot i uśmiechami na twarzach wróciliśmy do hostelu. Oby więcej takich satysfakcjonujących przeżyć!










Comments

  1. czytałam kolejny raz i cieszę się ,że masz zawsze kogoś obok siebie, no i zazdroszczę ci twoich przeżyć , bo ja tu w Sulikowie , w te straszne upały, to nawet nie mam gdzie pomoczyć się. Trzymaj się.

    ReplyDelete
  2. Mamo pociesze Cię że u nas też straszna duchota i też nie ma się gdzie pomoczyc... Najblizsza plaża za jakieś 3 miesiące :)

    ReplyDelete
  3. This comment has been removed by the author.

    ReplyDelete
  4. Renia! Zadziwilo mnie to ,ze podczas takiej podróży można mieć tak śnieżnobiałą bluzkę;-) Solidna firma;-D

    ReplyDelete
  5. Wlasnie niedawno ją wyrzuciłam bo przestała być śnieżnobiała..zwłaszcza po nauce jedzenia pałeczkami :) ale to prawda- wbrew temu co zaleca internet, można podróżować w jasnych ubraniach. Myslę teraz o białych spodenkach :)))

    ReplyDelete

Post a Comment