Lenistwo w Pingyao i cudowne Groty Yunang


Nie mam szczegółowego planu podróży w Chinach. O kolejnych rzeczach wartych zwiedzenia dowiaduję się dopiero na miejscu, słuchając opowieści innych podróżników czy surfując po necie. Moim następnym przystankiem będzie Xian- dawna stolica kraju ze słynną Armią Terakotową i świętą górą Huashan.
Ponieważ nie ma już biletów na pociąg Pekin- Xian (Chińczycy mają wakacje), a poza tym jeszcze nam się nie śpieszy, decydujemy się z Miguelem jechać okrężną drogą- przez Datong i Pingyao. Kikki ma mniej czasu, więc śmiga od razu do Xian autobusem. Decyzja o podzieleniu drogi na odcinki jest słuszna. Po pierwsze, spędzamy w pociągu "tylko" 7 godzin (o niezapomnianych wrażeniach z podróży chińską koleją napiszę wkrótce). Po drugie oba miasteczka charakteryzuje piękna tradycyjna zabudowa ze starymi murami miejskimi i spokój, tak potrzebny po hałaśliwym Pekinie (oczywiście spokój to w Chinach pojęcie względne- oznacza mniej więcej, że starówkę czy świątynię zwiedza z tobą pół miliona Chińczyków, a nie milion:). 
Do Datong turyści przyjeżdżają, by zwiedzić słynny Wiszący Klasztor czy Groty Yunang, do których udaliśmy się i my. Za 2 juany dojeżdża tam autobus miejski, po dobrych trzydziestu minutach byliśmy pod bramą. Bilety wstępu są drogie (jak to w Chinach)- 120 juanów, czyli około 18 euro, ale można wejść "na studenta" za połowę ceny (polski dowód osobisty świetnie daje radę). Groty Yunang położone są w uroczym parku z jeziorem, alejkami i nowoczesnym muzeum (zupełnie nie pasującym do reszty). To wspaniale zachowane skalne świątynie buddyjskie wykute jakieś 15 wieków temu za panowania północnej dynastii Wei. Znajdują się w nich posągi Buddy, z których największy mierzy ponad 17 metrów i naprawdę robi wrażenie. Turystów sporo, ale da się przeżyć. Spędziliśmy tam prawie pół dnia, dołączył do nas Jeremy- zaprzyjaźniony Francuz z mongolskiej wycieczki. Mieliśmy okazję pouśmiechać się słyszać jego przezabawny akcent :) 
Wieczorem przyszło nam do głowy udać się na uliczny market (pora uzupełnić garderobę)- Chińczyk zapytany o drogę po prostu wsadził nas do taksówki (za którą zapłacił- tacy są uczynni) i zawiózł nas do podmiejskiego ciucholandu. Raj na ziemi! Bogatsza o dwa t-shirty jadę do Pingyao :) 
Po kolejnej nocy w pociągu docieramy do celu. Z dworca odbiera nas właściciel hostelu, któremu chyba bardzo zależy na wypromowaniu swojego biznesu- dostajemy lepszy pokój, pyszne lokalne jedzenie i najtańsze dotychczas piwo (3 juany- 50 centów!). W Pingyao regenerujemy siły, nadrabiamy zaległe prace komputerowe i snujemy się po kameralnych uliczkach. Miasteczko słynie z tradycyjnej chińskiej architektury ludu Han i jest wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Niestety nie udaje nam się zwiedzić jego zabytków, nie można kupić pojedynczego biletu do świątyń, obowiązuje jedna kilkudniowa wejściówka (130 juanów) do wszystkich dziewiętnastu atrakcji Pingyao. Nie mieliśmy tyle czasu. Na szczęście spacery w deszczu (mój pierwszy suwenir- kupiłam parasolkę!) też pozwoliły poczuć atmosferę miasta, nieco senną, przyznaję. Odpoczęłam przynajmniej, potrzebowałam takiego słodkiego lenistwa. Za chwilę ruszamy do Xian.





Comments

Post a Comment