Przygód na Olchonie ciąg dalszy


"Umiecie jeździć na rowerze?"- rudy nastolatek w wypożyczalni spojrzał na mnie krytycznie. Jego brat bliźniak z ciekawością wyjrzał z przyczepy szumnie noszącej nazwę Internet Cafe. Hmmm... na rowerze umiem, ale nie wiem, czy potrafię jeździć na wehikule, który mi zaprezentowano. Kierownica przeżarta rdzą, dwa różne pedały, skrzypiące hamulce... cóż.. może przeżyję. Jadę zwiedzić Olchon.
Trochę żal mi turystów, którzy przyjeżdżają nad Bajkał tylko na weekend. Pomijam fakt, że prawie dzień traci się na dotarcie na wyspę (nie wierzcie zapewnieniom pani z okienka, przecież pan woziciel MUSI zrobić co najmniej dwie przerwy, do tego kolejka na prom i nierzadko ostrożna, więc powolna jazda i z pięciu godzin w drodze robi się siedem). Olchonu się nie da zobaczyć w dwa dni. Bo co wybrać? Wycieczkę na przylądek Khoboy czy na południe? Objazdówkę rowerem czy relaks na plaży? Na szczęście nie musiałam decydować- był czas na wszystko. 
Wspomnianym wyżej weteranem olchońskich bezdroży na dwóch kółkach pędziłam przed siebie (chociaż właściwsze byłoby określenie "mozolnie drałowałam przez piaszczyste trakty zapadając się po pachy"). Moim celem był punkt widokowy na wzgórzu za Chużyrem uprzejmie wskazany przez rudowłosych braci. Oczywiście trochę pobłądziłam jadąc przez las, ale za to na miejsce dotarłam w idealnym czasie- zdążyłam chwilę pobyć sama, po czym nadjechała rosyjska rodzinka z piknikiem :) Tym sposobem zostałam poczęstowana pysznym omulem i ogórcem. Wyjaśnienie- omul to ryba występująca tylko w Bajkale, wędzona smakuje wybornie, a jak ją przyrządzić samemu dowiedziałam się kolejnego wieczoru. 
Będąc na Olchonie nie można przegapić wycieczki samochodem (chociaż i w tym wypadku samochód to za dużo powiedziane- normalne auto nie przebiłoby się przez gąszcz korzeni, piach i skały- tu trzeba czegoś więcej- rosyjskiej marszrutki). Tym oto cudem radzieckiej techniki gnaliśmy na przylądek Khoboy- najbardziej wysunięty na północ skrawek wyspy. Jego nazwa w języku buriackim oznacza "kieł" z powodu wyglądu skały przypominającej wielki ząb. Jest to jedne z najświętszych miejsc dla Buriatów, tutaj zatoka Małe Morze przechodzi w Duże Morze, ze skały podziwiać można okoliczne góry i półwysep Święty Nos leżący na przeciwległym brzegu, niedaleko stąd znajduje się także największa głębia jeziora 1637 m. Urocze okolice zwiedzałam w międzynarodowym towarzystwie- Rosjan, Szwajcarów i Ukraińców. Właśnie ci ostatni "made my day" :) Dwóch Andriejów i Sasza- inżynierowie pewnej słynnej kompanii produkującej złocisty napój- wypoczywali na Olchonie w ramach swoich biznesowych wojaży. Uśmiechnięci, rozgadani- szybko zdobyli sympatię moją i kierowcy Anatolija, który na słowa "Muzyczka maestro!" ustawicznie podkręcał głośność (dlaczego to zawsze musi być rosyjskie disco???). Kolejne postoje spędzaliśmy razem- obejrzeliśmy Skałę Trzech Braci, przylądek Sagan- Chuszun (masyw skalny z białego marmuru), razem też spóźniliśmy się na zupę rybną serwowaną przez Anatolija (na szczęście trochę zostało- pycha!). Fantastyczna wycieczka, nieziemskie widoki, nawet wyboje na drodze nie przeszkadzały- przynajmniej podskakiwałam w doborowym towarzystwie.


Skała Trzech Braci

Pyszna zupa rybna z kotła

Sasza, Andriej i Andriej- na codzień poważni inżynierowie

 Genialny wehikuł- pokona każdą drogę

Niesamowite widoki z przylądka Khoboy


Miły dzień zakończył się jeszcze milszym wieczorem. Razem z Eleną (koleżanką z wycieczki) stawiłyśmy się na kolacji, na którą wcześniej zaprosili nas ukraińscy znajomi. Sasza serwował omule z ogniska (pierwszy raz widziałam coś takiego- w żeliwnej skrzyni układa się warstwę drewna, na to wcześniej przygotowane i obrobione ryby, zamykamy wieko i wkładamy w ogień, po 20 minutach mamy pięknie uwędzone omule). Je się palcami, jednak zimny wiatr przeszkadzał w konsumpcji na dworze, przenieśliśmy się więc do hotelowej stołówki, gdzie dołączyli do nas rosyjscy i chińscy znajomi naszych znajomych (wśród nich Jackie Chan, a przynajmniej jego starszy i grubszy brat bliźniak). Trunków nie brakowało, a każdy z nas musiał wygłosić toast w swoim ojczystym języku (po chińsku, polsku, rosyjsku i ukraińsku), pojawiła się gitara, a doktor z Pekinu okazał się niezłym śpiewakiem. Później młodsza część gawiedzi (czyli my) udała się do miejscowej dyskoteki, aby pobujać się przy dźwiękach rosyjskich hitów- łatwo nie było, zwłaszcza gdy się tej muzyki w ogóle nie czuje :) Ale- jak powiedział Andriej 2- liczy się towarzystwo i jeśli wszyscy tańczą- to on też będzie, mimo, że robi to może trzeci raz w życiu. Co było widać :) 
Po tym jakże pozytywnym dniu zostałam odprowadzona pod drzwi mojego domu i po raz kolejny pożegnałam się z ekipą. Zmęczona marzyłam tylko o łóżku- a tu niespodzianka! Olga, sądząc najwyraźniej, że dotarłam już do pokoju z wiecierynki, zamknęła bramę na grubą zasuwę. No ładnie! Przecież nie będę się wydzierać po ciemnicy, numeru nie miałam, a zresztą wszyscy już pewnie śpią. Już myślałam, że czeka mnie noc pod gołym niebem lub co ciekawsze z trzema właśnie poznanymi Ukraińcami... ale od czego ma się długie nogi i skoczność pantery? Jednym susem pokonałam dwumetrowe ogrodzenie :)..no dobra... Andriej mi pomógł odrobinę:) Ważne, że dotarłam.


 Omule wędzone z ogniska

Zdjęcie grupowe musi być

Tak się bawi Olchon!

Kolejne dni upływały mi na słodkim lenistwie (nawet polubiłam plażing), czytaniu książek (trzy tomy "Winnetou"- idealnie pasujące do klimatu wyspy), wycieczkach rowerowych, spacerach na Szamankę. Wybrałam się też na jeszcze jedną wycieczkę- tym razem na południe, ale nie zachwyciło mnie tak jak północ. Strasznie suche krajobrazy, niekończące się stepy, usiane skałami (o niekiedy ciekawych formach) i kilka jezior. Nad brzegiem jednego z nich kierowca podał lunch- znów zupa rybna, nieodłączny element każdej ekskursji... pycha! Moją kompanią było tym razem tylko małżeństwo rosyjsko- niemieckie (pachniało mi to trochę małżeństwem dla papierów, zwłaszcza, gdy się posłuchało poglądów Holgi- nie wiem, co ta Marina w nim widziała, ja z moim lekko feministycznym podejściem zaraz powiedziałabym mu, co myślę o jego wyobrażeniu roli kobiety ;)... Na szczęście do tego nie doszło... a przynajmniej porobiliśmy sobie nawzajem zdjęcia.
Cudowny tydzień nad Bajkałem dobiegł końca. Ostatniego dnia wreszcie się odważyłam i zanurzyłam w lodowatych odmętach, co prawda tylko na minutę, ale zawsze mogę powiedzieć, że pływałam w najgłębszym jeziorze świata :) Wspaniałe miejsce, gdzie chce się wracać. Byle nie w sezonie, kiedy pełno jest ruskich i kitajskich turystów z nieśmiertelnym disco. Lepiej w maju/czerwcu/wrześniu. Lub zimą. Zamarznięty Bajkał też z pewnością ma swój urok.

Informacje praktyczne
Wycieczki po Olchonie organizuje chyba każdy mieszkaniec wyspy (trudno się dziwić, skoro żyją jedynie z turystyki i rybołóstwa). Ceny są wszędzie jednakowe, tylko w jednym miejscu zauważyłam droższe usługi (zapewniali angielskojęzycznego przewodnika). 
Wyprawa na Khoboy to koszt 800 R (ok 13 euro), czas 7 godzin, wliczony lunch. Po drodze krzyczą sobie jeszcze 50 R jako opłatę za wstęp do parku narodowego (uśmiechając się ładnie do pana kierowcy można jej uniknąć). 
Wycieczka na południe- droższa 1200 R (20 euro), mniej atrakcyjna. Wliczony lunch i lepszy samochód (a może mnie się po prostu jeep trafił). 
Wypożyczenie roweru- 80 R/godz lub 300 R (5 euro) na cały dzień. Warto wziąć na dłużej, bo po tych wybojach nie da się pedałować szybko. Depozyt 1000 R+ dowód osobisty+ podpisanie deklaracji, że się umie jeździć na rowerze i zmieniać przerzutki i już możecie mknąć w dal. 
Za 700 R można jeszcze przepłynąć się motorówką po Bajkale, nie próbowałam. 

Wróciłam wypoczęta i gotowa do dalszej drogi. Jeszcze dwa dni w Irkucku, a potem muszę pokonać granicę rosyjsko- mongolską. Trzymajcie kciuki!

 Jeziora na południu wyspy

 Plaża nie tylko dla turystów

Łazienka u Olgi

Kąpiele w Bajkale nie przychodzą łatwo

Codziennie inny zachód słońca

Comments

  1. "[...]
    krwawe słońce promieniem dotykało już ziemię.
    głodne kruki krążyły nad szosą
    pociągnęła z manierki na te swoje rozterki
    ruszyła gdzie oczy poniosą.
    [...]
    łóżka nie miała, gdzie mogła spała
    brak snu ją nęka i troska
    w knajpie na stole, czasem w stodole,
    gdy przytuliła ją wioska.[...]"

    (Ciekawe czy ktoś bez Googla będzie wiedział co to za piosenka, z której wybrane fragmenty tak przekornie zacytowałem :-P )

    ReplyDelete
  2. Stawialam na Kazika ale to widzę starsze klimaty :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Starsze, bardziej z czasów "Stawiam na Tolka Banana" ;-)

      Delete

Post a Comment