Jak nie zwiedziłam Gobi, czyli pożegnanie z Mongolią


Nieskończone morze... tak brzmi chińska nazwa największej po Saharze pustyni świata- Gobi. Przez ogromne połacie piaszczystych wydm i stepów wiódł niegdyś Jedwabny Szlak. Gobi jest najdalej wysuniętą na północ pustynią na świecie, temperatura latem sięga 40 stopni, w zimie spada do minus 40. Niesamowite miejsce, marzenie wielu podróżników, w tym moje. Czasem jednak marzenia po prostu się nie spełniają... 
Od kiedy przyjechałam do Mongolii, podróżuję w grupie. Bardzo zżyliśmy się z sobą podczas objazdówki po północy, zwłaszcza nasza czwórka- ja, Miguel (Paragwajczyk z Madrytu) oraz Kikki i Filip (Niemcy- para przyjaciół). Po powrocie do Ułan Bator spędziliśmy kilka dni wspominając przygody, delektując się warzywami i owocami (no more mutton!) i po kolei żegnając się z przyjaciółmi- każdy rusza w swoją stronę. Kikki i Filip wsiedli w pociąg do Pekinu, a my postanowiliśmy zwiedzić Gobi na własną rękę, a potem w jakiś sposób przekroczyć granicę z Chinami. 
Najlepszym rozwiązaniem wydał nam się pociąg do Sajnszand- wschodniogobijskiego miasta na trasie kolejowej do Pekinu. Po 10 godzinach w całkiem luksusowej plackarcie (i jeszcze kawa i herbata za free) wylądowaliśmy w miasteczku widmo. Spodziewałam się przynajmniej minimalnej infrastruktury turystycznej, ale Sajnszand przywitało nas wymarłymi ulicami i ledwo mrugającym neonem baru karaoke. Po kilku godzinach wypytywania, a raczej rozmów na migi, wiedzieliśmy już, że nie zobaczymy prawdziwej Gobi. Zależało nam zwłaszcza na wydmach Khongoryn Els- jednym z najpiękniejszych i najbardziej charakterystycznych widoków. Paradoksalnie okazało się, że- będąc bardziej na południu- jesteśmy dalej od Gobi niż myśleliśmy. Najbliższe miasto leży 600 km stąd- drogi nie ma, transport publiczny nie funkcjonuje, nawet auta nie można wypożyczyć. Utknęliśmy :) Żeby nie tracić czasu tylko na rozmyślania, jak wybrnąć z tej sytuacji, wybraliśmy się na wycieczkę po okolicy. Taksówkarz, na którego natknęliśmy się w drodze na śniadanie, zabrał nas na wycieczkę do pobliskiego klasztoru Khamar. Po drodze odwiedziliśmy kilka interesujących miejsc- m.in. budowle w kształcie kobiecych piersi poświęcone bogini-matce, na które kobiety wylewają mleko w ramach ofiary. Można wyobrazić sobie zapach tych mlecznych pomników stojących w pełnym słońcu. 







Kolejnym przystankiem była świątynia Shambala- energy centre- czyli kompleks stu ośmiu stup ustawionych na pustyni. Podobno miejsca o ciemnoczerwonym podłożu emanują energią, którą można nawet przekazać bliskim za pomocą telefonu (a przynajmniej taka wersja obowiązuje dla turystów- być może to także tłumaczy obecność wielkiego nadajnika tuż za bramą- dziel się pozytywną energią ze znajomymi telefonicznie:). Odwiedziliśmy również Niebiański Dzwon i na końcu klasztor Khamar. Miły dzień, wciąż jednak nie mieliśmy pojęcia, co dalej i jak wydostać się z Sajnszand. Wieczorem podjęliśmy się pertraktacji z właścicielką hoteliku. Wszyscy szczerze przejmowali się naszym losem, po kilku minutach rozmowy, w negocjacjach brało udział prawdopodobnie pół rodziny i wszyscy sąsiedzi, co oczywiście nie przybliżyło nas do celu ani odrobinę. Stanęło na tym, że następnego dnia zostaniemy zawiezieni na najbliższe wydmy, a potem do miasteczka Zamyn Uud, gdzie przekroczymy granicę. Nie ma sensu walczyć z wiatrakami. Będę musiała wrócić do Mongolii, zwiedzić centralną część i pustynię, której tylko zasmakowałam. Wciąż chcę zobaczyć zachód słońca na Gobi...

Przekraczanie granicy mongolsko- chińskiej stanowi chyba mój rekord pod względem szybkości- 20 minut. Wykorzystaliśmy sprawdzony patent- dostać się do przygranicznego miasteczka Zamyn Uud, przejechać granicę autem (pieszo nie można) i z pierwszego chińskiego miasta Erlien złapać pociąg lub bus do Pekinu. Wszystko udało się znakomicie, byliśmy przechwytywani od jednego kierowcy do drugiego i ani się obejrzeliśmy byliśmy po drugiej stronie. Jestem w Chinach!

PS. Trochę chaotyczny ten wpis, ale chiński mur nie pozwala na regularne korzystanie z internetu, straciłam część informacji i nie mam chwili na poprawki. Jestem w Pekinie a tutaj czas pędzi! Postaram się pisać na bieżąco, choć naprawdę jest ciężko :)

Po chińskiej stronie jest kolorowo!



Comments