Kartoszki po moskiewsku


Kola twierdzi, że Moskwa to tylko "oblożka"- piękna okładka bez treści. Miasto biznesu i stolica jednego z najpotężniejszych państw na świecie. Wszyscy tu gdzieś się śpieszą i po paru dniach zauważasz, że ty też nie potrafisz już chodzić wolno. A jednak można odkryć piękno w tym molochu...
Kola (a właściwie Kolya...tak miękko..po rosyjsku)- mimo, że nie podróżowaliśmy razem- to taki mój paputczik- osoba spotkana w drodze, chwilowy towarzysz podróży, przypadkowy kompan i niejednokrotnie powiernik wielu sekretów- bo czasem łatwiej się zwierzyć komuś obcemu (fajnie to zjawisko opisał Jacek Hugo-Bader w swoich bodajże "Dziennikach kołymskich"). Poznaliśmy się w Wilnie, a teraz- po powrocie z wakacji- oprowadza mnie po Moskwie. Dzięki niemu odkrywam miejsca, których pewnie sama bym nie znalazła lub zauważyła (np. ścianę Wiktora Coja- stary mur pokryty graffiti w samym sercu luksusowej dzielnicy Arbat, na cześć awangardowego muzyka radzieckiego, takiego ichniejszego Kurta Cobaina). Kola wie, gdzie można dobrze i tanio zjeść, a ponieważ jest wiecznie głodny- odwiedzamy po kolei Teremok (sieciówkę z naleśnikami), Kroszka- Kartoszka (ziemniaczany fast food) i bar Sovietskie Wriemienia (z pysznym cheburkiem i piwem zjiguli). 
Dzień wcześniej zrobiłam już rundkę po najbardziej znanych zabytkach- oczywiście pierwsze kroki skierowałam na Plac Czerwony, który mnie- pozytywnie- oszołomił. W Moskwie wszystko jest balszoj :) Na Placu (którego nazwa wywodzi się od starosłowiańskiego słowa "krasny"- piękny, lecz ze względu na podobieństwo do rosyjskiego "krasnyj"- czerwony, tak zwykło się go nazywać) stoi ogromny, przepiękny gmach. Pomyślałbyś, parlament jakiś czy galeria, a to owszem galeria...ale handlowa- największy raj dla zakupoholików, jaki widziałam w życiu (jeśli stać cię na Armaniego, Diora i Versace). GUM (Glawnyj Uniwiersalnyj Magazin) od samego początku był projektowany jako shopping centre, tym bardziej zdumiewa jego monumentalność i rozmach. 

Trzypiętrowa galeria handlowa w sercu Moskwy

GUM pięknie oświetlony nocą

Za kolejnym słynnym zabytkiem Moskwy- cerkwią Wasyla Błogosławionego, spod której nadają chyba wszyscy zagraniczni korespondenci- rozpoczyna się nabrzeżny deptak, który wiedzie do największej na świecie świątyni prawosławnej- Soboru Chrystusa Zbawiciela. Budowla może pomieścić 10 tys. wiernych. Ja jednak wybrałam zwiedzanie "Wasyla", który urzekł mnie swoją bajkowością. Legenda głosi, że po ukończeniu budowy car Iwan Groźny rozkazał oślepić architektów, aby nie stworzyli podobnego dzieła. Za 350 rubli (ok 6 euro) można przekonać się na własne oczy, co kryje się pod słynnymi "cebulami". 
Kolejnego dnia- za namową Koli- wybrałam się na Uniwerytet Moskiewski, aby stamtąd, ze wzgórza Worobjowy Gory, podziwiać panoramę miasta. Jest to chyba jedyny punkt widokowy w mieście (po pożarze wieży Ostankino w 2000r.). Gmach uczelni jest- a jakże!- balszoj. I piękny też. Nacieszyłam się widokami i miałam wracać tą samą drogą (metrem), kiedy zauważyłam trakt spacerowy i ścieżkę rowerową nad rzeką. Tym sposobem zrobiłam jakieś 10 km (ciągle zapominam włączyć zegarka) wracając na piechotę. Punktem kulminacyjnym wędrówki był Klasztor Nowodziewiczy- zbudowany w podzięce za zdobycie twierdzy w Smoleńsku przez cara Wasyla III. Obecnie w klasztorze mieszka kilkadziesiąt mniszek opiekujących się zabudowaniami, pary nowożeńców chętnie się tu fotografują, a sam obiekt został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. 


Budynek uniwersytetu i moja trasa spacerowa nad rzeką

Mniszka

Klasztor Nowodziewiczy

Wieczorem czekała mnie przeprowadzka do nowego hosta (co przyjęłam z ulgą po dwóch dniach w hippisowskim Like Hostel). Roman okazał się miłym, aczkolwiek dość nieśmiałym informatykiem o ciekawych zainteresowaniach- łucznictwo, gry miejskie i organizowanie co sobotę "Free walking tour around Moscow" (po angielsku! To się nazywa przełamywanie własnych barier!). Szkoda, że się nie załapałam. Roman i tak zdążył zasypać mnie ciekawostkami, dowiedziałam się np. że dzielnica Kitay-Gorod wcale nie oznacza "Chinatown" jak myślałam (a raczej "miasto za murami", od słowa kita- rodzaj budulca). 
I tak mi upływał czas w Moskwie...na pieszych dalekich wędrówkach, rozmowach z ciekawskimi Rosjanami i oczywiście jeździe metrem. Ach to moskiewskie metro! Uwielbiam ten środek transportu i uważałam się za starego podziemnego wyjadacza, ale tutaj zgubiłam się nie raz... Dwanaście linii na dwóch poziomach, niektóre stacje położone tak głęboko, że mogą się oprzeć atakom atomowym, sekretne Metro 2 tylko dla władzy (tajne cztery linie krzyżujące się pod Kremlem, wiodące daleko poza miasto, których istnienie potwierdził wywiad amerykański). Warto zrobić sobie wycieczkę po najpiękniejszych stacjach, za cenę biletu 50 rubli można podziwiać iście muzealne korytarze, rzeźby i żyrandole (szczególny podziw budzą przystanki Komsomolskaya i Kropotkinskaya oraz Ploschad Revolucyi, gdzie zgodnie z tradycją pociera się nosy wyrzeźbionych psów na szczęście- pyski czworonogów błyszczą już z daleka od nieustannego dotykania). 
Moskwa pędzi. Moskwa żyje. I nigdy nie śpi. Na ulicach pełno mercedesów, co chwilę rozbrzmiewa dźwięk wypróbowywanych 200 koni mechanicznych. Nie lubię hałasu, ale coś jest w tym mieście, co każe ci się włóczyć do nocy rzęsiście oświetlonymi ulicami, albo przycupnąć na ławce w parku albo po prostu siedzieć na środku Placu Czerwonego i obserwować te tłumy i pary pstrykające selfie z Wasylem. A ilu rzeczy jeszcze nie widziałam... będę tu wracać.


Cerkiew Błogosławionego Wasyla

Ściana Wiktora Coja

Moskiewskie metro- stacja Novoslobodskaya

Moskwa nocą- a to tylko dworzec

Tu leży Lenin- niestety dziś nie przyjmował


Na Placu Czerwonym

Comments

  1. "Architekt, co dla mnie budował ten pałac
    Już nic piękniejszego nikomu nie wzniesie.
    Gdy skończył - przygoda go przykra spotkała:
    Na zbirów się w lesie
    Jak raz napatoczył,
    A on wykłuli mu oczy."
    J.Kaczmarski "Rublow"

    ReplyDelete

Post a Comment